czwartek, 10 grudnia 2015

Postanowienie spełnione. 5 dni w Wielkiej Brytanii

Nigdy nie lubiłem robić planów, założeń, wyznaczać sobie celów, bo nigdy nie dochodziły do skutku. Demotywowały do działania. Tegoroczne zmęczenie zapracowaniem, miastem i tęsknota za odrobiną wolności sprawiła jednak, że coś postanowiłem. Oczywiście przypadek i moja wrodzona spontaniczność sprawiły, że cel się spełnił (gdyby nie to, pewnie dalej bym płakał, że nic mi się nie udaje). Pisałem już tu o tym, moim celem było pojechać przed końcem 2015 roku do kraju, w którym mnie jeszcze nie było. Padło na Wielką Brytanię. Przypadkiem oczywiście, bo jak postanowiłem, tak w tym samym czasie Ka poinformowała mnie o zakupie biletów i wizycie u siostry w Bishop's Stortford niedaleko Londynu. Kupiłem i ja. Oczywiście kolorowo być nie mogło, bo do dnia kiedy wylądowałem w Anglii nie znalazłem nikogo, kto mógłby mi użyczyć kawałka podłogi w Londynie, znajomi nie mieli warunków, nie chcieli mnie, albo udawali, że nie widzą mojego błagalnego apelu, a couchsurfing mnie wkurzył na maksa, na ponad 20 wysłanych zapytań (do osób, które logowały się w przeciągu tygodnia, żeby trafić na aktywnych użytkowników), do osób, które w profilu mają zaznaczone, że przyjmują gości, odpisały trzy osoby, na dodatek jak na złość, musiały w tym terminie wyjechać za miasto. Sam nie zawsze mogę przyjmować podróżników, ale jeśli już ktoś do mnie napisze, a ja muszę odmówić proponuję oprowadzenie po mieście czy wyjście na piwo. Ale wszystko skończyło się szczęśliwie, przemiła rodzina Ka udostępniła mi kanapę i większość pobytu spędziłem w uroczym miasteczku. Czego nie żałuję.
Oczywiście do Londynu się wybrałem. Tego Londynu, który jest ziemią obiecaną dla tysięcy ludzi, którzy marzą o zamieszkaniu w tym mieście. Do Londynu pełnego zabytków, ociekającego zajebistością, esencji Anglii, jednego z najpiękniejszych miast w Europie jeśli nie na świecie, tego Londynu, którym każdy się zachwyca, który trzeba zobaczyć. Owszem, zobaczyć trzeba (powinno się), zobaczyłem. W brytyjskiej stolicy spędziłem cały dzień, do późnego wieczora zwieńczonego najgorszym kebabem życia w nieciekawej okolicy. Na zwiedzanie wybrałem się sam, bo samemu można pójść gdzie się chce, zatrzymać się kiedy ma się na to ochotę, zgubić się i nie robić z tego tragedii, a potraktować to jako możliwość zwiedzenia nieplanowanego miejsca.
Żeby nie rozwlekać - zobaczyłem wszystkie charakterystyczne dla Londynu miejsca, zacząłem od Pałacu Backingham, uroczy St. James's Park, budynek parlamentu i Big Bena, Westminster, London Eye, podczas błądzenia znalazłem się w China Town, zobaczyłem zmianę warty Straży Konnej i ogromny Horse Guard Parade, po drodze oczywiście masę ciekawej architektury, sklepów, pozwoliłem się zanieść nogom na Oxford Street, nad Tamizą znalazłem jarmark świąteczny, a obok targ z jedzeniem z całego świata, stoiska ze starymi mapami i książkami. Żałuję, że nie zobaczyłem jeszcze kilku miejsc, ale i tak zobaczyłem sporo, wszystko na własnych nogach. Wieczorem znalazłem się na Tottenham, w okolicach stacji metra Seven Sisters, tak dla kontrastu. Okolica mało ciekawa, miks kulturowy, na ulicach twarze w odcieniach wszystkich kolorów, to tu zaczynają emigranci.
Czas na kilka zdjęć. Oczywiście nie zabrałem swojego aparatu i zdjęcia są robione telefonem, do tego pogoda nie pomagała, ale zawsze to jakiś podgląd i pamiątka.

 Pałac Buckingham

 St. James's Park

 Horse Guard Parade


 Big Ben

 Widok na Tamizę i London Eye z Victoria Tower Gardens

 Parlament

 London Eye


Westminster Abbey

Moja zmęczona twarz i kilka zdjęć więcej dostępna pod tym linkiem >>KLIK<<
Dobrze, pojechałem, zobaczyłem, ale raczej do Londynu już nie wrócę, a na pewno nie szukać tam pracy. Za to Bishop's Stortford mnie urzekło, małe miasteczko, z zabudową, która ewidentnie z Anglią się kojarzy, zadbane, czyste, miłe centrum pnące się wąską drogą do góry ze sklepikami i knajpkami po obu stronach. Miły, rodziny pub na zwieńczenie wieczoru. Tam mógłbym chwilę pomieszkać.


A tak wygląda mapa odwiedzonych przeze mnie krajów (zaznaczone na zielono). Duch podróżnika znowu się we mnie rozpalił, może postanowić sobie, żeby w pierwszym kwartale nowego roku znowu gdzieś wyskoczyć? Jakieś propozycje?