wtorek, 24 lutego 2015

Organki z Suwałk

Głupi ja, głupi ja jej chłop
Nie głupia ona nie, nie głupia diabli miot, nie głupia


    Kolejne odkrycie muzyczne ostatnich tygodni, tym razem polskie, z polskiego bieguna zimna, proszę Państwa, prosto z Suwałk - Organek.
    Organek to trio, którego wokalistą jest Tomasz Organek, oprócz niego w zespole występują basista Adam Staszewski oraz perkusista Robert Markiewicz.
Słuchając Organka ciągle mam nieodparte wrażenie, że jego muzyka z czymś mi się kojarzy, trochę Cool Kids of Death, trochę Kim Nowak, jakiś amerykański rock z zachodniego wybrzeża. Ale skojarzenia te nie są tak silne żeby móc ich ze sobą porównywać, bo Organek daje bardzo dużo od siebie.
    Dlaczego Organek wpadł mi w ucho? Po pierwsze teksty. Jeżeli słucham już czegoś polskiego, to pierwszym podstawowym warunkiem podczas selekcji są właśnie teksty, muszą być o czymś innym, nie na zasadzie pitu pitu, kocham cię (w kwestii tekstów mistrzami świata są dla mnie Kasia Nosowska i Grabaż, który niestety skończył się dla mnie na Pile Tango). Uwielbiam ciekawe metafory w tekstach, niedopowiedzenia ale z drugiej strony oczywista i dobitna oczywistość (specjalnie tak napisałem) też jest fajna.Przykład nr 1: prosty tekst, oczywisty przekaz: Młodzież szuka sensacji
Przykład nr 2: trochę dwuznaczności i domysłów: Kate Moss




    Muzyka Organka to ogólnie alternatywa. Coś dobrze się dzieje na polskiej scenie alternatywnej w ostatnich latach. Oprócz alternatywy trochę bluesa i czegoś jeszcze. Nie wiem jak to nazwać, ale teksty pisane i śpiewane w specyficzny sposób, do tego akustyczna gitara i tamburyn sprawiają, że Głupi ja to moja ulubiona piosenka z płyty. Może nazwać to miejskim folkiem? Jakieś pomysły? Gitary elektryczne też fajnie dają.


    Póki co Ørganek (bo przez takie O zapisuje się też nazwę trio) wydał jedną płytę Głupi, ale członkowie zespołu działają też w zespole Sofa.
    Zapraszam do przesłuchania i podzielenia się wrażeniami.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Mózg się marszczy!

     Jesteśmy dorośli, tyle już wiemy, wszystko potrafimy powiedzieć, opisać, pokazać. Zaraz, zaraz... w sobotę jednak nie potrafiliśmy, no bo jak narysować treściwą paszę?
    W ramach cyklicznego Wieczoru gier i zabaw mieliśmy okazję zagrać w Activity, grę bardzo przypominającą popularne kalambury. Wydaje się łatwa, niestety pierwszym utrudnieniem jest klepsydra odmierzająca minutę w której ty musisz odwalić swoją robotę, a twoja drużyna musi się domyśleć czy to już epilepsja czy jednak ciągle coś pokazujesz. Na szczęście nie tylko o pokazywanie chodzi. Ale może po kolei.

   W Activiti można grać już od trzech osób, nas była czwórka więc zasad dla takiej grupy będę się trzymał. A więc jeśli uda nam się już zebrać towarzystwo należy je podzielić na drużyny. Według dowolnych preferencji, cztery osoby najrozsądniej podzielić na dwa zespoły. Tu każda z drużyn powinna wybrać dla siebie pionek, którym będzie się poruszać po planszy. Tak, w Activiti występuje plansza, po której w zależności od zdobytych punktów się poruszamy, a pole na którym staniemy decyduje w jaki sposób w następnej rundzie będziemy przedstawiać hasło. W tym miejscu dochodzą kolejne zasady. W Activiti hasło można pokazywać, rysować i dla odmiany opisywać słownie. O tym co i za ile punktów przedstawiamy decydują karty, trzy zestawy o trzech poziomach trudności: za 3 punkty - jeden wyraz, za 4 punkty - dwa wyrazy i za punktów 5 - trzy. Na takiej karcie znajduje się 6 haseł. Na samym początku gry, kiedy stoimy na starcie hasło możemy sobie wybrać, pamiętając jednak o tym, że przypisana jest do niego forma w jakiej zostanie ono przekazane. Kiedy już się zdecydowaliśmy, pokazujemy kartę drużynie przeciwnej, a sami rozpoczynamy prezentację członkom naszego zespołu, pamiętając o klepsydrze. Kiedy opisujemy słownie - nie używamy wyrazów zawartych w haśle, nie odmieniamy ich przez przypadki, kiedy pokazujemy - nie używamy rekwizytów, innych osób, tylko gesty i nasze części ciała, kiedy rysujemy - nie piszemy liter ani cyfr (polecam kiedy wylosuje się do narysowania Abecadło). Jeżeli uda się poprawnie odgadnąć hasło i zmieścić się w czasie wtedy pionek przesuwa się o ilość oczek pokazaną na tyle karty (3, 4, 5) Wtedy stajemy na polu z określonym symbolem i kolorem, w kolejnej rundzie będziemy musieli w zależności czy stoimy na rysowaniu/pokazywaniu/mówieniu - w taki sposób przedstawić hasło zaznaczone na karcie tym samym kolorem.

Zdarza się jednak, że hasło, które mamy przedstawić zapisane jest czerwoną czcionką. Wtedy nie pokazujemy tej karty nikomu, zgadują wszyscy uczestnicy gry, jeżeli odgadnie ktoś z twojej drużyny idziesz do przodu, jeżeli przeciwnik - twój pionek się cofa, a oni zdobywają punkty. Oczywiście wygrywa drużyna, która jako pierwsza dojdzie na koniec planszy.
    Z pozoru łatwa gra w praktyce przysparza wielu problemów, niektóre hasła są bardzo trudne i niekiedy ludzie tak obyci jak my nie wiedzieli o co k... chodzi. Czasem hasło jest łatwe, ale za to trzeba je narysować, co komplikuje sprawę. No i ten czas, minuta to naprawdę niewiele.
    Chciałem przytoczyć jakieś ciekawe hasła, ale niestety dopadła mnie amnezja i oprócz "treściwej paszy" nie pamiętam niczego. Ale grę polecam!

Źródło zdjęć

sobota, 21 lutego 2015

Współżycie z kurwą.

    Patrząc w kalendarz można dojść do wniosku, że świętować można praktycznie wszystko. Otworzyłem kalendarz świąt nietypowych i jestem szczerze zaskoczony ludzką kreatywnością. Do tego najbliższe dni przynoszą wiele powodów do świętowania (przynajmniej dla mnie), ot dla przykładu 23.02 Dzień bez łapówki - dla uczczenia święta nie dam, 25.02 Dzień masturbacji, 26.02 Dzień spania w miejscach publicznych (pewnie przez zmęczenie świętowaniem w dniu poprzednim), 1.03 Dzień piegów, 14.03 Biały Dzień - nie wiem co to, ale coś każe mi myśleć, że to jakaś kontynuacja święta z 25 lutego. Ewentualnie jakieś Ku Klux Klany. Na dzień dzisiejszy przypada natomiast Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego (21.02), a że Polacy nie gęsi, to świętuję. Od rana. Rozmawiam przepiękną polszczyzną, od czasu do czasu okraszoną soczystym kurwa!



    Chyba nie ma bardziej polskiego słowa, a polska kurwa znana jest przez całe rzesze obcokrajowców. Podejrzewam, że jest to też najczęściej uczone przez "naszych" słowo. No i dobrze, kurwa jest fajna, ja lubię kurwę. Stosunki z kurwą mam całkiem niezłe. Niestety nie każdy wie jak do kurwy podejść i jak jej używać. Nie można kurwy wykorzystywać zbyt często, wszystko mas woje granice. Kurwa to nie przecinek, kurwa to słowo z mocą, nadaje sens, podkreśla ważność wypowiedzi albo wyraża wielkie zdziwienie. A jeżeli coś ma moc, należy się z tym obchodzić ostrożnie. Alkohol tez mam moc, na pewno pamiętasz jak się czułeś, kiedy tej mocy przyjąłeś za dużo. Tak też czuje się słuchacz, kiedy nie szanujesz kurwy.
    Przeklinać trzeba umieć, wtedy to naprawdę nie brzmi źle ani wulgarnie. Ja ze swojej strony korzystanie z kurwy polecam, ale tak jak pisałem wyżej - z umiarem i w odpowiednim momencie.

Źródło zdjęcia.

środa, 18 lutego 2015

Ej, nie mów nikomu, ale moje uszy zostały gejem.

    O gustach się nie dyskutuje. Poza tym gust jest jak dupa, co oznacza, że każdy ma swój. Więc jak nie dyskutować o czymś, co jest najfajniejsze i najlepsze na świecie? No jak? W efekcie te dwa powiedzenia wykluczają się, a raczej siła drugiego niszczy to pierwsze. (No chyba, że jest się biedną, szarą myszką bez własnego zdania, taką która leci tam, gdzie się ją popchnie, taka osoba o gustach z pewnością nie dyskutuje (bo z reguły ich nie ma (ewentualnie w kwestii pomidorowa-ogórkowa)))

    Dlatego też mój gust muzyczny jest najlepszy na świecie. Muzyka której słucham należy do najwybitniejszych osiągnięć w swojej dziedzinie, artyści to prawdziwi wirtuozi całej gamy instrumentów i niebanalni tekściarze, którzy gdyby tylko chcieli, pisaliby powieści, też najlepsze. Jeżeli uważasz, że się nie znam, że coś czego słucham nie jest tego warte, to się po prostu nie znasz, a jeśli lubisz coś, co podoba się również mnie, pamiętaj, że ja lubię to bardziej. Bo to w końcu MÓJ gust.

    Tak więc uzbrojony w last.fm i spotify przemierzam muzyczne odmęty i wygrzebuję perełki. Zwykle trzeba temu chwilę poświęcić, poklikać, przesłuchać, przejść dalej, powrócić, aż w końcu coś się trafi. Podczas tych moich poszukiwań często przewijało się w różnych porównaniach czy playlistach jedno nazwisko, ale nie przyciągnęło mnie nigdy do siebie. W ogóle myślałem, że to jakiś stary dziadek, który śpiewa smętnego bluesa. Co do gatunku się nie pomyliłem. W końcu coś mnie podkusiło i zacząłem słuchać. I słucham czwarty dzień. George Ezra starym dziadkiem nie jest, podejrzewam, że nawet jego osobisty dziadek do najstarszych jeszcze nie należy. Dawno nie miałem tak, żeby katować album w kółko, album dopiero co odkryty, bo zdarzają mi się powroty do czegoś, co już znam i słuchania w nieskończoność.


    Czym ujął mnie George Ezra? Pomieszaniem gatunków, które w całości dały świetny efekt i dosłownie każdy utwór podoba mi się. Folk - tym gatunkiem jest ostatnio zachłyśnięty więc wszystko, co folkowe jest bardzo na tak, u Ezry doskonałym przykładem folkowej nuty, z tamburynem i przytupem niech będzie Cassy O'. Blues - samodzielnego bluesa nie słucham, ale jeśli ktoś umie go ładnie wplątać, to ja jestem za. Indie - to chyba mój ulubiony gatunek więc siłą rzeczy Ezra ma plusa. No i facet ma zajebisty głos, nie brzmi na dwoje niecałe 22 lata, momentami można by go wziąć za czarnoskórego bluesmana. Chyba jeszcze nigdy nie zachwycałem się męskim głosem. A że ostatnio robię karierę jako śpiewak karaoke, to nawet trochę mu zazdroszczę. Szczególnie w klipie do Listen to the Man widać, że jego głos bardzo pasuje starszemu panu.



    Widzę że George Ezra wśród moich znajomych szczególnie popularny nie jest, nie wiem jak jest z resztą społeczeństwa. Ja polecam.

wtorek, 17 lutego 2015

Uwaga, post w którym ja i moi znajomi wychodzimy na geek'ów.

Żeby się nie rozpisywać niepotrzebnie i nie opisywać przebiegu prywatnych spotkań zaznaczę, że często spotykamy się w celu grania w gry. Planszowe, karciane, planszowo-karciane i inne.
Chciałbym przedstawić dzisiaj grę, z którą miałem przyjemność zapoznać się wczoraj, nigdy wcześniej o niej nie słyszałem i jest chyba najoryginalniejszą w jaką do tej pory miałem okazję zagrać.


Gra nosi nazwę ThinkBlot i chyba nie jest znana w Polsce. Nie znalazłem żadnej polskiej strony traktującej o tej grze. A mieliśmy okazję w nią zagrać dzięki Mistrzowi Znajdowania Zajebistych Gier Na Szmateksie, co ciekawe za niecałe 3 zł, gdzie aktualnie na Amazonie gra kosztuje $11.99.

Gra do złudzenia przypomina test Rorschacha czyli test plam atramentowych (aż strach pomyśleć co teraz myśli o nas grająca z nami Pani Psycholog). Polega na wypatrzeniu jak największej ilości rzeczy na danej plamie. O kategorii decyduje rzut kostką (dla ułatwienia lub utrudnienia), która determinuje czy dopatrujemy się rzeczy związanych z ludźmi, ubraniami, jedzeniem, zwierzętami czy mamy w tym dowolność. Niestety później każdą rzecz musimy udowodnić i przekonać współgraczy, dopiero wtedy zdobywamy punkt. Każda runda ograniczona jest czasem z przesypującej się klepsydry. Ilu graczy tyle pomysłów, niektóre bywają bardzo zaskakujące, niektóre tak oczywiste, że nawet nie zwróciło się na nie uwagi, a znalazło dopiero po czasie. Wygrywa osoba, która w czterech rundach zdobędzie najwięcej punktów. Ja ze swojej strony polecam, czuć, że podczas gry mózg pracuje, a przy okazji jest dużo śmiechu.
Oczywiście najczęściej znajdowanymi rzeczami były: piersi, penis i macica.

Żródło zdjęć: http://www.amazon.com/Think-Blot-Game-Board/dp/B00004R8U6

poniedziałek, 16 lutego 2015

Zawsze znajdzie się jakiś problem.

Bo ogólnie to miało być o tym co mnie wkurza. I nawet nie mogłem się doczekać poranka, kiedy usiądę do pisania i zacznę się uzewnętrzniać i wyżalać i niwelować frustrację uderzaniem w klawiaturę. A wkurza mnie wiele rzeczy, szczególnie kiedy siedzi się całymi dniami na dupie, wkurza telewizja, internety, paproch na podłodze (którego nie zmieciesz, bo sprzątanie też cię wkurza). W sumie to można już napisać, że wkurzało. Okazało się  bowiem, że odkąd zacząłem karierę znanego blogera wiele rzeczy stało się zbyt błahych do opisywania. Tak więc największym problemem dzisiejszego poranka jest to, że nie mam na co narzekać. I do tego jest wiosna, w lutym, tak więc w ogóle jakaś bajka. Nikt nawet nie zdążył jeszcze zamieścić czegoś głupiego na fejsie. O! Jest jednak coś, co wkurza mnie nie zważając na anomalia pogodowe. Samopublikujące się wpisy/linki/chujwieco na fejsbukach.




Ja rozumiem, że niektóre są nawet dość realistyczne i można kliknąć nabawiając się przy tym subskrypcji (czy jak to nazwać), ale przecież na pewno jest później sposób na to, żeby to wyłączyć. Aczkolwiek tu nie mam pewności, nie zdarzało mi się jeszcze tego złapać. Może to się nie wyświetla "zarażonym" na tablicach, a widzą to tylko inni? Gdyby jednak tak nie było, to gdzie leży problem w usunięciu czy zastopowaniu tego? W nieumiejętności? Umiecie wrzucać zdjęcia swoich cudownych dzieci, obrobione w jakimś tandetnym programie, zasrane serduszkami, umiecie wrzucić zdjęcie swojego chłopaka w nowym dresie, umiecie usunąć kogoś ze znajomych a nie umiecie kliknąć Zgłoś spam? Samotne nastoletnie matki, dresiary i ich rycerze ortalionu zostali użyci celowo ponieważ stereotypowo, ze względu na niskie pokłady inteligencji są to osoby najbardziej narażone na bezmyślne klikanie w link o śmierci Ferdynanda Kiepskiego, który krąży po sieci odkąd pamiętam, ale chłopina jeszcze jakoś ciągnie. No i w sumie użyłem też tych grup społecznych z powodu obserwacji mojego własnego fejsa. Mam tam ludzi różnych, z różnych środowisk no i widać niestety, kto z uporem maniaka wierzy w darmowe doładowania telefonów i podglądanie na fejsie. Nie rozmnażajcie się, proszę (albo nie rozmnażajcie się bardziej, bo niektórym już się udało).

A to bezpieczny link do Eleganckiego Penisa na Facebooku.

niedziela, 15 lutego 2015

Na początku był kac.

Przychodzi taki moment w życiu człowieka, że czasem dopada go kac. Z reguły jest to przypadłość nieprzyjemna i można ją porównać do dziecka, które na rodzinnej imprezie to właśnie ciebie wybrało sobie na obiekt nękania. Dziecko chodzi za tobą krok w krok, wydaje z siebie dużo dźwięków i irytuje nawet kiedy oddycha, a ty myślisz tylko jak szybko i sprawnie je zutylizować. Obrońców praw dziecka, matek i ogólnie sympatyków gawiedzi proszę... a z resztą, zabierajcie głos. Chociaż przy dziecku tak nie suszy.



Kaca można podzielić na dwa rodzaje; przeżywanego w samotności i dzielonego ze współbiesiadnikami.
Ten pierwszy jest zdecydowanie gorszy i to jego można porównywać z wyżej wspomnianym dzieckiem. Z tego miejsca życzę źle osobom, które mogą chlać, a na drugi dzień żyć jak gdyby nic poprzedniego wieczora się nie działo. Może nie będę opisywał swoich objawów, wystarczy, że powiem, że zwykle jest źle, a myśl o śmierci jest jest jedną z łagodniejszych opcji.
Kac drugi, współdzielony. Zazwyczaj wiąże się z pobudką w miłym, aczkolwiek nie do końca pachnącym towarzystwie. Kiedy już wszyscy dadzą radę otworzyć komplet oczu zaczynają się zbiorowe wspominki, narzekania i wypominki. Aż w końcu niby od niechcenia pada pierwszy żart i od tego momentu władzę nad trzeźwiejącymi przejmuje nie kto inny jak KAC HUMOR. Powiem szczerze, że lubię ten stan. Wszystko jest takie śmieszne. Żałuję, że nie miałem możliwości obserwowania tego na trzeźwo, ale zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że to, co wyda się za arcyśmieszne tak naprawdę jest albo niezrozumiałe, albo suche, albo żałosne.
I stąd właśnie wziął się Elegancki Penis. Jest wynikiem zbiorowego kaca, zabawy małym kapeluszem-broszką, który z racji rozmiarów pasowałby na penisa (tak wiem, nie można wszystkich mierzyć swoją miarą), eleganckiego penisa.
Witam serdecznie, mam nadzieję, że będziemy się bawić przednio. A o kac kupie kiedy indziej.