wtorek, 29 września 2015

Syndrom sztokholmski a mobbing polski

Zbierałem się od dłuższego czasu do napisania czegoś o "syndromie sztokholmskim", który mnie dotknął. Miało być na wesoło, bo wszystko było raczej śmieszne, absurdalne i jakby wyjęte z dupy na potrzeby chwili. Przerodziło się w coś chorego, nie do ogarnięcia. Ale po kolei.
Pracuję sobie w pewnym miejscu z pewną osobą, która w hierarchii stoi szczebel wyżej ode mnie, a według samej siebie jest druga po bogach w każdym wyznaniu, odłamie i sekcie. Pierwsze miesiące współpracy były miłe, przyjemne, prawie sielanka. Do czasu kiedy powstał malutki problem. Ten malutki problem przez cały dzień chodził, narzekał, mruczał pod nosem i wszędzie widział źle lub wcale nie zrobione rzeczy, które czekały w kolejce "to do". Malutki problem tego dnia irytował wybitnie wszystkich, wszyscy siedzieli jak na bombie i czekali na wybuch. Niestety ja byłem tym, który zareagował. Zapytałem wprost, o chuj chodzi i gdzie leży problem, który najwidoczniej dla reszty jest niewidzialny? W odpowiedzi dowiedziałem się, że o nic nie chodzi, no ale, że sami nic nie potrafimy, ktoś musi to zrobić. Oczywiście pomrukiwania, pobąkiwania i teksty z dupy nie ustały, a wkurw z mojej strony narastał. Udałem się więc na szczyt drabiny zgłosić to, co ma miejsce z nadzieją na poprawę warunków pracy. Tak oto stałem się wrogiem publicznym numero uno, który obrabia dupę za plecami, bo jak coś się ma do powiedzenia, to powinno się to mówić w twarz. Nie żebym wcześniej nie próbował, nie? Od tej pory wszystko co złe jest moją winą, chociaż do wielu rzeczy nawet nie przyłożyłem reki, nie jest w zakresie moich obowiązków, nie było mnie w pracy, no ale na kogoś musi być. Zdążyłem się przyzwyczaić, zlewać, przytakiwać i się uśmiechać i tak sobie trwaliśmy. Do niedawna. A skąd "syndrom sztokholmski"? Bo pomimo tego wszystkiego (i jeszcze paru innych spraw) lubiłem swoją pracę, nie skręcało mnie na myśl, że znowu muszę tam iść i wysłuchiwać kolejnych absurdów, wbrew obiegowej opinii starałem się tak samo jak na początku.


Kilka dni temu zdałem sobie sprawę, że sprawy poszły trochę za daleko. Tak daleko, że można to śmiało nazwać mobbingiem. I już nawet pomijam groźby czy wulgarny język. Nowo zatrudniona pracownica pierwszego dnia pracy dostała za zadanie donoszenie na mnie. Luz, nikt nie wziął pod uwagę tego, że mogliśmy się wcześniej znać i informacje płyną w zupełnie odwrotnym kierunku.

Mobbing oznacza działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników.
 Szukanie na mnie haka, patrzenie mi na ręce, wyszukiwanie zajęcia na siłę jest na porządku dziennym, odsuwa się mnie od pracy z nowymi pracownikami, tłumacząc to tym, ze wpoję im złe nawyki, a im opowiada się nieprawdziwe informacje na mój temat. Na nieszczęście nowi pracownicy, a wiem to od nich, cenią sobie pracę ze mną i jakoś niczego złego na mój temat nie potrafili mi powiedzieć. Za to wyższy szczebel uważa mnie za osobę toksyczną. Mało tego, wyższy szczebel zaczął mącić w relacji z moim przyjacielem, z którym mam przyjemność pracować, póki co rzekomo "obrabiam mu non stop dupę", czekam na więcej.



Ależ ja muszę być zły do szpiku kości i jaką frajdę musi mi sprawiać działanie na szkodę firmy i współpracowników. Jak mi się musi nudzić, że obmyślam plany jak coś popsuć. Szkoda tylko, że nie mam na to czasu ani ochoty. Ani nawet żadnego interesu. A teraz sprawdźmy jak szybko działa nasz donosiciel.

poniedziałek, 14 września 2015

Elegancki Azjata, trochę z niego wieprz

Pamiętaj! Jeżeli jesteś głodny, do tego leniwy i nie chce ci się ruszyć dupy i zrobić choćby kanapki, katuj się zdjęciami, przypominaj sobie smaki, czytaj przepisy. Chociaż jest szansa, że jeśli się napatrzę odpowiednio długo, to może jutro popełnię jedno z moich ulubionych dań.
Przed Państwem moja wariacja na temat kuchni azjatyckiej. Polecam. Ci, którzy jedli też pewnie polecają, co nie? Ech... to były czasy kiedy jeszcze gotowałem. Miały powrócić wraz z poprawą warunków lokalowych, nadzieję trzeba mieć.


Składniki:
300g wieprzowiny (polecam karkówkę)
1 papryka czerwona
1 marchewka
1 por
2 szalotki
3 ząbki czosnku
2 cm imbiru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
olej do smażenia (ok 2 łyżki)
sos:
sok z połowy pomarańczy
2 łyżki sosu sojowego (ciemnego)
3 łyżki wody
1 łyżeczka brązowego cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
0,5 łyżeczki ostrej papryki (opcjonalnie)

Wieprzowinę należy pokroić w dość grubą kostkę lub paski (3cm x 1 cm), obtoczyć w mące i usmażyć na oleju. Paprykę pokroić w kostkę 2x2, pora (białą część) i marchewkę w paseczki, szalotkę w piórka i dodać do usmażonego mięsa. Kiedy warzywa puszczą sok należy dodać pokrojony w plasterki czosnek i drobno pokrojony (np paseczki) imbir. Całość smażyć aż warzywa zmiękną, zalać sosem i dusić aż sos zgęstnieje.
Oczywiście szalotkę można zastąpić cebulą, imbir suszonym odpowiednikiem a w kwestiach mięsno-warzywnych można się trzymać swoich proporcji.

Zachęcam do spróbowania na własnym kuchennym poligonie.

czwartek, 10 września 2015

Człowiek z tytanu/em

Lubię być kłuty (dlaczego słownik w Chrome twierdzi, że nie ma takiego słowa?). I to bynajmniej nie palcem w brzuch. Lubię być kłuty (sic!) igłą. Kiedyś nie lubiłem jak to na normalne dziecko przystało, a jednym z moich najodleglejszych wspomnień jest to, że podczas jakiegoś szczepienia (miałem 3 może 4 lata) matka musiała mnie trzymać siłą, pielęgniarka robić uniki i słuchać przepięknej wiązanki wulgaryzmów z moich berbecich ust. Później zostałem honorowym krwiodawcą. Ci, którym zdarzyło się krew oddać pewnie znają grubość igły, mnie zdarza się nie zauważyć momentu wkłucia. Kłułem się (o chuj temu słownikowi chodzi?) nie tylko w celu ochrony przed wirusami czy w czynie społecznym, ale też dla przyjemności posiadania kawałka żelastwa w ciele. Za to wyznanie można mnie hejtować - pierwszy raz dałem się namówić na przekłucie wargi w kiblu w knajpie, nawet chwilę coś w niej nosiłem (wardze, nie knajpie). Ale jak łatwo się domyślić warunki podczas przekłucia i wiedza na temat pielęgnacji sprawiły, że jeszcze szybciej kolczyk wyciągnąłem. Warga na szczęście nie odpadła. Później naszło mnie na kolejne przekłucie, w uchu. Wiedzy ani ja ani osoba kłująca ciągle nie posiadaliśmy, srebrny kolczyk został załadowany, chwilę później wymieniony na jakiś badziew z plastikową kulką, bolało, babrało się, puchło, broczyło, spać nie dało. Do momentu wymiany na tytan. Tytan nie uczula. Tytan plus pielęgnacja pozwala zagoić się kanałowi. Tak oto posiadam podkowę w chrząstce lewego ucha.
Do napisania tego posta natchnęło mnie moje kolejne przekłucie. Oba dzieli sześć lat, a za mną w tym czasie ciągle chodziło coś nowego, od dłuższego czasu nawet miałem już pomysł. Brakowało impulsu. Ten się znalazł, mój nowy surface bar został wykonany niejako w czynie społecznym. Studio modyfikacji ciała znajomego ogłosiło na Facebooku, że oferuje różne przekłucia bardzo po kosztach, ale w zamian trzeba oddać się w ręce praktykantce, która tworzy swoje portfolio. Więc się oddałem. Mam nadzieję, że byłem godnym obiektem do szkolenia się, ja jestem zadowolony. Tak oto prezentują się moje dwa tytany:


Z tego miejsca chciałbym polecić wszystkim, którzy chcą coś zamontować, odmontować, namalować, wyciąć, odciąć, przyszyć, przeciąć studio CrM Bodymodyfications. Facet który prowadzi studio ma niebywałą wiedzę na temat tego, co robi, a ciebie z pewnością poinstruuje jak się obchodzić z nowym nabytkiem.

A jeżeli już cię ktoś skrzywdził i boli, albo i nie boli a jest świeże, to biegnij do apteki.


Na oczywiste pytanie a po co mi to odpowiem pytaniem, a po co ci tipsy, żel na włosach i trzy paski na dresie?



poniedziałek, 7 września 2015

Wake me up in July!

Wrzesień chciałbym serdecznie przywitać środkowym palcem. Albo oddajesz lipcowo-sierpniowe upały albo wypierdalasz, rozumiemy się? Tak drastyczny spadek temperatury, niebo zaciągnięte chmurami, deszcz i wiatr nie wpływają dobrze na moją skromną osobę.



Chęć stworzenia jedności z kołdrą jest jedyną rzeczą o której aktualnie marzę. Niestety taka jedność przez najbliższy czas może mieć miejsce raz w tygodniu, ponieważ "skutecznie odstraszam swoim zachowaniem potencjalnych współpracowników". Teza dość prawdopodobna, ale jak odstraszyć kogoś, kto nawet nie widział mnie na oczy? Kogoś, kto nawet nie istnieje? Tak więc wrzesień upłynie pod znakiem zapierdalania. Jak i poprzednie miesiące więc norma. Przynajmniej można bezkarnie mieć stany depresyjne, zwalać na zmęczenie i pogodę.

Dwie prawdy w jednej piosence. Niestety miłość do szarości nas dzieli.


Niektórzy w czasie takiej pogody siedzą i myślą, wymyślają i piszą, znajdują wenę. Jak widać ja do nich nie należę. Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce!