wtorek, 18 lipca 2017

Jak zrobić mi dobrze. Brzytwą.

Nie pamiętam jak wygląda moja twarz.
Twarz gładka, ogolona, naga! Noszę zarost tak długo, że nie jestem w stanie powiedzieć od kiedy. Pamiętam, że ostatni raz użyłem maszynki i pianki do golenia, kiedy mieszkałem w Lublinie, ale nie wskażę nawet, który to był rok. A nie, wróć, zagrajmy w skojarzenia, nie golę się na zero odkąd mam golarkę, golarkę kupiłem w Auchan, zakupy w Auchan robiłem, kiedy pracowałem w Medicine, w Medicine pracowałem w... rok przed przyjazdem do Warszawy, w Warszawie mieszkam 2,5 roku. OK, załóżmy, że nie goliłem się trzy lata. Odkąd posiadam golarkę/maszynkę do włosów (nie wiem jak to nazwać, robi brrrrrrrrrrr i ma wymienne nakładki z różną długością cięcia) zdarzało mi się ścinać zarost na najkrótszą możliwą długość w celu "dania odetchnąć skórze". Oczywiście w międzyczasie, kiedy zarost był długi nie robiłem z nim nic oprócz mycia. Nawet go nie czesałem i o dziwo w moim mniemaniu byłem posiadaczem pięknej brody. Czytelników o słabszych nerwach proszę o nie oglądanie pierwszego zdjęcia. Od razu nadmienię też, że wszystkie zdjęcia robione są przednią kamerą telefonu, stąd ich powalająca jakość, ale sens mojej wypowiedzi oddają. A więc na zdjęciu zobaczyć można stan mojej brody na czerwiec dwa lata wstecz. Pokazywałem się tak publicznie.
Po jakimś czasie ścinania tego siana doszedłem do wniosku, że można by to wymodelować, równolegle wpadłem też na pomysł czesania tego. Pierwszy raz machania golarką był straszny, drżąca ręka, skupienie, poziomica, suwmiarka, kątomierz, krzywiki i spirala Fibonacciego. I chyba wyszło, bo nikt nie powiedział, że nie. Łysy placek udało mi się wygolić chyba dopiero za drugim razem. No i tak oto się sam skracałem, modelowałem, układałem, w międzyczasie zacząłem swoje siano nawilżać olejkami, najpierw arganowym, ale śmierdział okrutnie, później jeszcze jakimś, ale śmierdział jeszcze bardziej, aż w końcu takim dedykowanym do brody i wspaniałym zapachu cedru. Niedawno dostałem też w prezencie mydło do brody o zapachu sosny, ale niestety moja skóra za bardzo go nie lubi. W każdym razie jak przystało na drwaloseksualnego człowieka, broda pachnie lasem! Osiągnąwszy jako taką praktykę w byciu własnym barberem przez jakiś czas wyglądałem tak:


Zdjęcie drugie to świeżo umyta broda bez olejków i przesadnego czesania, zdjęcie zrobione tuż przed...
A piszę o tym wszystkim, bo dzisiaj pierwszy raz wybrałem się do profesjonalnego barbershopu i jestem tak zadowolony i podjarany, że chwalę się efektami na prawo i lewo. Mój best friend forever był u nich wczoraj i zrobili mu dobrze więc dzisiaj pobiegłem ja!
Po pierwsze, bo pierwsze wrażenie jest najważniejsze ładnie pachnie, nie jak u fryzjera, ładnie wygląda, cegły i drewno zawsze na tak, fajni ludzie, kolorowi i mili. Po drugie - siadasz na fotel i słyszysz: kawa, herbata, woda? Jeżeli proponujesz mi kawę i do tego nie muszę jej zrobić sobie sam, to już mnie masz. Po trzecie nie będzie, bo tu zabieramy się do roboty, my, bo nad naszym przyszłym wyglądem pracujemy we dwójkę, ja i barber, mi trafiła się przeurocza pani barberka. Najpierw wywiad jak u lekarza, nie no żart, ale pytała jak się tym moim miedzianym skarbem zajmuję, przyznałem, że ogarniam to to sam, pani na to, że jak na samodzielne strzyżenie, to jest OK i w ogóle mam zadbaną brodę (CO MNIE ZDZIWIŁO TOTALNIE i miło mnie połechtało), po ustaleniu co chcemy osiągnąć przechodzimy do cięcia. czesanie, wcieranie olejku, cieniowanie, ja leżę, coś sobie rozmawiamy, włosy fruwają, miło. Potem w górę, siedzę, pani się bawi z każdym odstającym włosem, tu maszynką, tu nożyczkami, znowu smarujemy olejkiem, wcieramy, masujemy, mmmmmmm, bardzo miło! Kiedy odpowiednia długość została osiągnięta, przechodzimy do konturowania. Brzytwą. Nie był to mój pierwszy raz z tym narzędziem, aczkolwiek pierwszy raz z brzytwą na gardle. Pędzlowanie pędzlem jak mój dziadek! Ale bym zapomniał! Przed goleniem brzytwą na moim szpetnym ryju ląduje okład z gorącego ręcznika, temperatura na granicy mojego progu bólu, ale po sekundzie robi się błogo, mógłbym zasnąć. Chwila z ręcznikiem, walka ze snem i konturujemy. Jeszcze docinanie niesfornych włosów, jeszcze jakaś pomada, czesanie, mrrrr, (gdyby ktoś chciał, oddam brodę do czesania!) i gotowe! Nowy, piękny, pachnący, zrelaksowany ja! Chyba już rozumiem czemu baby lubią chodzić do fryzjera. Zaczynam odkładać szekle na kolejny raz. A o to efekt:


Ja jestem pod ogromnym wrażeniem perfekcji barberki, pod wrażeniem wyglądu mojej brody, pod wrażeniem tego, co czułem na fotelu i POLECAM całą swoją brodą. TU!

P.S. Można pisać, że i tak jest chujowo, że i tak jestem rudy więc nic nie pomoże, ale wolałbym jakbyście się zachwycali ze mną :)




piątek, 14 lipca 2017

Słupki z muzyką

Nie mam ścisłego mózgu, nie lubię i nie umiem liczyć niczego, co wykracza poza dodawanie i mnożenie, ale mam dziwny fetysz. Uwielbiam wszelkie statystyki, zestawienia, słupki i wykresy. Lubię znać szczegóły w liczbach. Jak dobrze wiecie uwielbiam też muzykę, a te dwie rzeczy da się idealnie połączyć i łączę je ze sobą już 11 lat. Last.fm proszę państwa. Pewnie nie każdy zna. Jest to platforma, która za pomocą małego programiku monitoruje muzykę, której słuchamy i wszystko skrupulatnie wrzuca na nasz profil tworząc zbiory i statystyki. Działa na komputerze, w telefonie, pobiera dane ze Spotify i youtube. Przez te 11 lat działa u mnie praktycznie non stop. Bardzo ładnie pokazuje jak ewoluował mój gust, kogo jak często słuchałem w danym roku, miesiącu a nawet dniu, ile utworów odtworzyłem lub jakiego albumu słuchałem najczęściej.
Na stan obecny przesłuchałem 145440 utworów 1781 wykonawców. Poniżej Top 10 najczęściej słuchanych przeze mnie grup od początku prowadzenia obserwacji.


Niekwestionowanym zwycięzcą jest Pidżama Porno, kiedyś miałem na nich niezłą fazę, teraz nie słucham ich praktycznie wcale. Dla porównania wykres jak słuchanie Pidżamy rozłożyło się  latach. Jak doskonale widać apogeum przypadło na moment, kiedy miałem 18 lat, z czasem zainteresowanie "buntowniczą" muzyką malało.






Last.fm dał mi też do zrozumienia, że pomimo tego, że wydaje mi się, że muzyki słucham na okrągło wcale tak nie jest. Rok 2016 był rekordowym, muzyka grała prawie non stop, a patrząc na rok bieżący w głośnikach cisza, średnia dzienna z całego okresu to 37 utworów, kiedy w zeszłym roku było to 83, w sumie 30627 piosenek. W tym roku jest to 1786 ze średnią 9 dziennie.





W pierwszym pełnym roku używania lasta na "liście przebojów" rządziła Pidżama, w roku 2011 Czesław Śpiewa, a w ostatnim, 2016 roku Skubas. Polska muzyka od zawsze miała się dobrze u mnie. Ale chyba nie tak dobrze jak ostatnio. Dane za ostatnie 365 dni licząc od dzisiaj mówią, że najlepiej u mnie Organkowi. Poniżej zamieszczam trzy zestawienia: z 2006, 2011 i ostatnich 365 dni. Powtarzają się też Muse, Nirvana, Lao Che, Hey, jeżeli nie w pierwszej 10, to tuż za nią. Jest kilka takich zespołów, których słucham od zawsze z równą częstotliwością i póki co mi się nie nudzą, można do tego dodać jeszcze Placebo, Sigur Rós, Radiohead i kilku innych.









Na koniec najczęściej odtwarzane przeze mnie albumy, podobno przesłuchałem 3634 wydania (lub chociaż jeden utwór z jakiegoś).

Zauważyłem, że last.fm swoje czasy świetności ma już dawno za sobą. Strona ma też opcję dodawania znajomych, gdzie widać kto, kiedy i czego ostatnio słuchał. Na większości profili jakakolwiek aktywność widoczna jest ostatnio nawet kilka lat temu. A szkoda, bo dzięki temu można było odkrywać nowych wykonawców. Opcja taka istnieje oczywiście i teraz, wystarczy wejść na stronę jakiegoś zespołu i otrzymujemy listę podobnych wykonawców, to samo tyczy się rodzaju muzyki. Last informuje również o koncertach w pobliżu, które mogłyby nas zainteresować i wiele innych ciekawych opcji. Chyba do żadnej innej strony nie jestem tak przywiązany. Tutaj link do mojego profilu: https://www.last.fm/user/dimashq możesz sprawdzić czego aktualnie słucham, lub jeśli sam masz tam profil możesz sprawdzić jak nasz gust się pokrywa. A jeśli nie, to napisz czy też słuchasz czegoś z mojego Top 10.

piątek, 7 lipca 2017

Lista FB free

Zarzucił mi ktoś ostatnio, że się rozbijam po warszawskich wydarzeniach, co rusz w jakimś biorę udział i kto to tak widział tak często i pewnie jeszcze #zahajsmatkibaluj. Gdybym za hajs matki balował, to bym w dupie był i gówno widział, to po pierwsze primo. A po drugie primo prawda jest niestety inna, mniej kolorowa i bez hipsterskiego wąsa.
Osąd ten wynikł pewnie z bacznego obserwowania mnie na fejsbuku i śledzenia moich kliknięć. No cóż, tak już mam, że klikam jak głupi we wszystko, co może wydawać mi się interesujące, żeby mieć na później, gdybym ewentualnie zdecydował się gdzieś wyjść, stąd często w tygodniu jestem kliknięty jako "Zainteresowany" w kilka różnych wydarzeń. MAŁO TEGO! W niektórych deklaruję się, że WEZMĘ UDZIAŁ. A to o niczym nie świadczy, po prostu - jak w tytule wpisu - lista FB free - w razie czego rezerwuję sobie darmowe wejście, w końcu ewentualnie 10 złotych zostaje w kieszenie. Lepiej nie mieć 10 złotych czy nie mieć i mieć piwo? Rachunek jest prosty, warstwy cebuli się zgadzają.
Żyć przyszło mi w Warszawie i z tego faktu jestem bardzo zadowolony, bo dzieje się tu naprawdę dużo, stąd też dużo kliknięć, że coś mnie zainteresowało, szczególnie teraz w wakacyjnym okresie. Koncerty, imprezy, kina letnie, teatry nad Wisłą, wystawy, potupajki, festyny, dożynki, klikam żeby nie przepadło w odmętach fejsa, a fejs ma to do siebie, że lubi o klikniętych wydarzeniach przypominać. A nuż znajdę czas, chęć, towarzystwo i piniądz żeby wyjść. Żeby nie było, że jestem takim imprezowym zwierzem, ostatnie piątkowe wyjście musiałem odchorować przez całą sobotę i pół niedzieli, a wszystkie wyjścia na miasto W TYM ROKU mogę policzyć na palcach jednej ręki. (Właśnie Ka napisała mi, że chyba będę dzisiaj wszędzie!)


No, ale żeby post całkiem bez sensu nie był oto garść dzisiejszych wydarzeń w Warszawie. Może komuś przypadkiem się przydać.
Koncert Pablopavo i Ludziki - FREE
KOD - Komitet Obrony Disco - FREE, klasyki disco i nowe aranżacje
Gwiazdy Miasta - FREE w jednej z moich ulubionych warszawskich knajp
Friday, I'm in love - lista FB free - muzycznie jak dla mnie zapowiada się najlepiej
Forever Young - lista FB free - klimat dyskoteki szkolnej
Hot In Herre - FREE, impreza z DJami



środa, 5 lipca 2017

Cena do negocjacji

O cho cho! A kto to powrócił? Proszę się nie przyzwyczajać, nie mam pojęcia co ze mną dalej będzie.
Wpadam na chwilę, bo mam przemyślenie, które mnie mocno zastanawia. Obserwuję kilka grup sprzedażowych na fejsbuku, codziennie przekopuję olx i gumtree i co chwilę spotykam się z ogłoszeniami, w których sprzedający podaje cenę, ale z dopiskiem DO NEGOCJACJI. Psychologiem nie jestem, na marketingu może też się nie znam, ale stawiam się w roli kupującego. Zainteresowała mnie ta oferta (uwielbiam dostawać takie maile od klientów), proponuję XXX złotych. I tutaj sprzedający się jeży, bo on wystawił to za pińcet, kupujący na to, że do negocjacji więc negocjuje. Sprzedający ma dwie opcje, jeśli mu się ze sprzedażą spieszy i cena po negocjacji go zadowala może sprzedać, może też wymigać się tym, że zainteresowanie jest ogromne i jeżeli kupującemu zależy, uzyskać wyjściową cenę, a jeżeli to zainteresowanie jest faktycznie duże, urządzić swoistą licytację i zgarnąć jeszcze więcej. Ten ostatni trik udało mi się zastosować raz, bo pracuję w branży, w której jakby nie było handluję pewnym towarem. Ale często gęsto zdarza mi się, że moje wyjściowe ceny do negocjacji są. I wiem o tym ja i mój zleceniodawca. Potencjalny klient ewentualnie może się o tym dowiedzieć nieco później. Moje zarobki uwarunkowane są tym za ile coś uda mi się sprzedać, czyli im drożej, tym lepiej dla mnie. Bez negocjacji. Kupujący na ceny narzekają i narzekać będą, przecież każdy z nas kupuje i chciałby to robić taniej. Więc przypadek targowania się, kiedy sprzedawca sam to proponuje nie dziwi mnie.
Jak to wygląda u mnie? Znam cenę wyjściową i od takiej zaczynam. Wiem też jaką cenę minimalną chce uzyskać mój zleceniodawca. Więc mam różnicę do negocjacji. Tu następuje badanie rynku, i tak jak pisałem wcześniej jeżeli zainteresowanie jest bardzo duże działa to na plus dla mnie, bo towar można opchnąć szybko i za wyjściową cenę, jeżeli zainteresowanie jest znikome, trafia się jeden klient i do tego marudzący, a nam na transakcji zależy możemy go przekonać małym upustem, lub co jest chyba jeszcze lepszym pomysłem, dać mu do zrozumienia, że to jemu udało się coś wytargować, taki zabieg psychologiczny. Dumny z siebie klient, to zadowolony klient!
Tak jak wspomniałem wcześniej, marketingowiec ze mnie żodyn, ale jeżeli widzę w ogłoszeniu cenę do negocjacji, to automatycznie wiem, że mogę na transakcji trochę zaoszczędzić i mieć głęboko w poważaniu argumenty sprzedawcy, bo sam się na wstępie podłożył. Być może na swoją niekorzyść jeżeli nie będzie skory do upustu, bo inny klient z wyższą ceną może mu się nie trafić.
Kolejny raz nie znam się, to się wypowiadam i radzę: cenę do negocjacji miejmy w głowie, nie czarno na białym w ogłoszeniu.


Podobało się/nie podobało się? Zostaw komentarz i daj lajka na fejsbuku!