Poranek, zimno, przystanek autobusowy. Oczywiście kiedy czekasz na konkretny autobus, ten nie przyjeżdża. Ludzi na przystanku coraz więcej, szans na wolne siedzenie w autobusie coraz mniej. W końcu wsiadasz, masz miejsce siedzące, sukces! Celebruj to, następny raz usiądziesz za 8 godzin w drodze powrotnej.
Poranek, zimno, niewyspani ludzie jadą do pracy, nikt nie rozmawia, słychać tylko silnik. Nagle na przystanku, który już majaczy w oddali widać jaskrawą, seledynową plamę, która z każdym metrem jakby rozpadała się na mniejsze fragmenty, aż w końcu, kiedy drzwi autobusu się otwierają, rozdrobniona plama wpada do środka pod postacią bandy przedszkolaków. Na środku autobusu staje najokazalsza przedszkolanka, twarzą do mnie, zapierając się rękami o rurki po swojej prawej i lewej i stając w rozkroku blokuje przepływ gówniaków na przód pojazdu. Z tyłu ulokowały się trzy mniejsze przedszkolanki, pilnujące niekontrolowanego ubytku dzieci na kolejnych przystankach. Na ograniczonym terenie miejsc siedzących brak. Latorośle wypełniają przejście i wolne przestrzenie między siedzeniami, przy każdym zakręcie, hamowaniu i ruszaniu krzyczą i obijają się jak wańki-wstańki. Szlag trafił kontemplację marnego życia w ciszy.
W pewnym momencie jeden z pasażerów, wąsaty Janusz około pięćdziesiątki (siedzący na poczwórnych siedzeniach z trzema paniami) wyławia z tłumu blondwłosą Zuzię (imiona na potrzeby historii zostały oczywiście zmienione) i sadza ją sobie na kolanach. Zuzia przestraszona zamiera i nie mówi nic, Janusz zadaje pytania, śmieje się, buja Zuzię. Tłum nic, przedszkolanka (nadajmy jej imię Grażyna) nie reaguje, przedszkolanki z tyłu (Marzena i Monika) też chyba nic, ale twarzy ich nie widzę, głosy nie docierają. Za to, kuźwa, o dziwo ja coś! Sytuacja mnie zaskoczyła, zdziwiła i nawet oburzyła. Obcy facet łapie dziecko i się z nim zabawia. Oczywiście to mogło tylko tak wyglądać, to mogła być tylko moja wyobraźnia, albo po prostu ZDROWY ROZSĄDEK. Spojrzałem wymownie na Grażynę, wyglądała jakby zrozumiała, bo zawiesiła wzrok na Zuzi, ale po paru sekundach jej się znudziło. Zuzia dalej nie daje oznak życia, zainteresowania czy nawet niezadowolenia, zwyczajnie jest przestraszona i blada. Ja się nie wtrącam, nie mój cyrk, nie moje zabawki, zresztą sytuacja pewnie obróciła by się przeciwko mnie i to ja bym wyszedł na wariata, który wszczyna awantury w autobusie. Po kilku przystankach dzieci z przedszkolankami wysiadły z autobusu, a ostatnie dwa przystanki znów dało się przejechać w ciszy i spokoju.
Wnioski: (mówię tylko o przypadku obserwowanym przeze mnie) pod opieką przedszkolanek każdy może brać twoje dziecko na kolana i robić z nim co chce. Ja nie chce insynuować, może Janusz po prostu lubił dzieci i chciał dobrze, ale z drugiej strony nie było widać, co mu się dzieje w spodniach. Przedszkolanka mogła chociaż zapytać czy Zuzia chce tam siedzieć, jeśli nie, to ją z Janusza zdjąć, czy wypadało się wtrącić komuś z pasażerów?