poniedziałek, 25 maja 2015

To nie jest (jeszcze?) mój prezydent

To nie jest mój prezydent.
Nie brałem też udziału w wyborach prezydenckich, bo żaden z kandydatów nie był mój. A na fatygowanie się żeby podbić frekwencję i oddać nieważny głos jestem zbyt leniwy.  No ale naród wybrał za mnie. Aha, zauważyłem, że w każdej dyskusji na temat polityki racja drugiej strony jest zawsze prawdziwsza, lepsza i w ogóle jedyna słuszna więc to tylko moje przemyślenia, z nikim nie mam zamiaru dyskutować, bo i tak do niczego nie dojdziemy.



Andrzej Duda nie jest moim prezydentem ponieważ wywodzi się z partii, która wywołuje u mnie obrzydzenie i cholernie się jej boję. Czołowe twarze tej partii to w moim odczuciu ludzie z wielkimi problemami psychicznymi, narwańcy, ludzie nieobliczalni w swoich poglądach i decyzjach. Prezydent-elekt ma podobno zawiesić członkostwo w PiS, no ale poglądów raczej nie zmieni. Smutne jest to, że choćby starał się jak mógł, jest i będzie postrzegany jako marionetka prezesa PiSu, a ta relacja bardzo kojarzy mi się z tym kiedy w Rosji prezydentem był Miedwiediew a premierem Putin. Z resztą doszły mnie słuchy, że prezes Kaczyński będzie ubiegał się (znowu!) o stanowisko premiera. Boję się, że kościół będzie miał do powiedzenia jeszcze więcej. Polska jest krajem świeckim, nic to, że mamy aż tylu katolików, niech sobie będą, ale kościół katolicki to i tak już państwo w państwie, które zajmuje się wszystkim innym niż tym, czym powinno najbardziej. Zawierzanie przez prezesa PiSu nowego prezydenta Metce Boskiej na Jasnej Górze trochę bawi a trochę przeraża. Boję się, że będziemy się cofać i oddalać od Zachodu, bo szło nam przecież całkiem nieźle. Nikt mi nie wmówi,  że do tej pory gospodarka leżała i kwiczała, jesteśmy w G6 i powinnyśmy być w G20. Pieniądze na obietnice muszą się znaleźć, a że dodrukować nie można, komuś trzeba będzie zabrać. Można poruszyć jeszcze kwestie in vitro, antykoncepcji, aborcji, eutanazji, związków partnerskich czy jednopłciowych, edukacji, służby zdrowia, partia, z ramienia której startował Duda ma na ten temat przerażające poglądy. Boję się jeszcze wielu rzeczy ale strasznie nieprzyjemnie mi się pisze na ten temat. Szczególnie, kiedy nie chce się nikogo urazić, wywołać gównoburzy albo zrazić do siebie kogoś.
Mam wielką nadzieję, że moje obawy się nie potwierdzą, że Duda będzie fajnym prezydentem, że będzie słuchał narodu, że wojna polsko-polska się skończy, że kierunek rozwoju Polski się nie zmieni, że za jakiś czas będę mógł powiedzieć, że żałuję, że nie dostał mojego głosu, bo jest tego wart, że jest moim prezydentem. W końcu jest młodym facetem i młodzi ludzie na niego głosowali. Teraz pozostaje czekać i obserwować.
Poruszę też sprawę frekwencji i pewnego pomysłu. Mianowicie od czasu do czasu słyszę głosy, że pójście do urn powinno być obowiązkowe, a nie spełnienie swojego obowiązku byłoby karane mandatem. Ok, ale co to zmieni? Wymusza to na mnie oddanie głosu na kogoś, na kogo głosować nie chcę lub oddanie głosu nieważnego o ile nikt mi nie będzie zaglądał w kartę. Co z tego, że głosować pójdzie sto procent upoważnionych, kiedy tylko połowa zaznaczy swojego kandydata? Mielibyśmy głosować przy kimś na zwór Komisji Kontroli Gier i Zakładów?

No i najciekawsze dla mnie, jak mnie zaszufladkowano. O polityce nie rozmawiam prawie wcale, zwykle wyrażę jakieś zdanie, aluzję, na pewno nie robię tego z obcymi osobami, kiedy dyskusja toczy się w większym gronie milczę. Na podstawie tych strzępków zostałem zakwalifikowany jako wyznawca wręcz jednej z partii i jednego z kandydatów na prezydenta. A w tym momencie w tym kraju nie ma ŻADNEJ partii, z którą bym się identyfikował (kiedyś owszem, miałem taką) i jak pisałem na początku nie miałem też kandydata na prezydenta kraju, w którym przyszło mi żyć.

wtorek, 19 maja 2015

Nie tylko śmierć i podatki są w życiu pewne.

                W życiu pewne są tylko dwie rzeczy. I nie są to podatki i śmierć.
Pewnie każdy kojarzy serię The Sims i charakterystyczne coś latające nad głowami postaci w grze. Mam wrażenie, że nad moją głową unosi się wieli znak informacji turystycznej, pewnie jakiś neonowy i widoczny z bardzo daleka. Utwierdzam się w tym przekonaniu przynajmniej kilka razy w tygodniu. Może wyglądam na człowieka obytego i znającego topografię każdego miejsca w Polsce, nie wiem, ale czasem jest to już męczące. I podobno przechodzi to ze mnie na innych. Sytuacja z wczoraj, ścisłe centrum miasta X, siódma minut piętnaście rano, mózg nie pracuje. Idę ja, idzie tłum innych osób i nagle widzę w tym tłumie dwie śniade twarze, które biegną do mnie, a jakże. Excuse me, do you speak english? Nie kurwa, jest siódma minut piętnaście rano i ja nawet po polsku jeszcze nie potrafię, no ale podejmuję zabawę. Pada kolejne pytanie, gdzie jest centrum miasta? Zbija mnie to trochę z tropu, bo jak pisałem właśnie się znajdowałem w najściślejszym centrum, no ale siódma minut piętnaście rano, droga mogła mi się pomylić, rozglądam się, nie no, wszystko się zgadza. Odpowiadam, że tu. Pada kolejne pytanie, o centrum z hotelami, restauracjami. Rozglądam się jeszcze raz, dla pewności, ciągle jestem w tym samym miejscu, na lewo hotel, za plecami hotel, z przodu hotel, na całej prawej ścianie restauracje. Tak się bawić nie będziemy. Odpowiadam, że na skrzyżowaniu trzeba skręcić w prawo, a później znowu w prawo. Ta odpowiedź wywołuje uśmiech zadowolenia na śniadych twarzach, proszą o wpisanie jeszcze nazwy ulicy w nawigacji. Tu pomimo siódmej minut już osiemnaście rano wspiąć się na wyżyny intelektu i wpisać jakąś ulicę, którą mogliby mniej więcej znaleźć po dwukrotnym skręceniu w prawo. Rozstaliśmy się usatysfakcjonowani. Dlatego w wolnych chwilach czytam przewodniki...



Drugim pewniakiem, który wkurwia mnie do granic możliwości jest moja przypadłość na koncertach plenerowych. W ostatni piątek, jako że na koncert wybrałem się sam mogłem przeprowadzać pewien eksperyment do woli. Potwierdził się w każdym calu. Mianowicie chodzi o to, że gdziekolwiek nie stanę zaraz z tłumu wychodzi sznur ludzi i ja stoję centralnie na ich ścieżce więc trzeba mnie poobijać i poprzepychać. Ćwiczyłem to również w zeszłym roku z Jarkiem i Agą, mogą potwierdzić. Tak więc w ramach eksperymentu stanąłem najpierw bardzo z boku, daleko od wszystkiego, obok kilka grupek dwu do pięcioosobowych, nagle dwadzieścia osób gęsiego, po kolei przepycha mnie z mojej miejscówki, bo idą. Więc stanąłem w gęstszym tłumie, z którego po chwili też jakieś dwadzieścia osób postanowiło wyjść trasą na której przypadkiem stoję ja. Zmieniłem lokalizację, uzbroiłem się piwo, bo od nerwowego sapania i złorzeczenia zasycha w gardle i znalazłem miejsce idealne. Kwadrat, pusty, ustawiłem się na samym środku, po dziesięć metrów do najbliższych ludzi, stado biegnących w szale słoni dałoby radę mnie ominąć, upiłem dwa łyki i oczywiście zostałem popchnięty, przepchnięty i szturchnięty. Więc wlazłem w tłum i dałem sobie spokój, inaczej nie będzie. I teraz nasuwa się pytanie, czemu tak jest? Może jest jakaś zasada, o której ja nie wiem, że trzeba chodzić konkretnymi ścieżkami, o których też nie wiem i są one w jakiś specjalny sposób znakowane? Czy może jest to jakaś grupa moich stalkerów, która robi to specjalnie? Zacznę się przyglądać ich twarzom. I czy tylko ja tak mam? W piątek idę na kolejny koncert, już wiem, co mnie czeka.

                Dziś na koniec nie będzie żadnej nowej muzyki, bo niczego nie udało mi się ostatnio odkryć. Poza tym stała się rzecz straszna. NIE MAM CZASU. I jest to najgorszy stan jakiego udało mi się doświadczyć w życiu. Nie polecam. Stąd też długa absencja tutaj.