środa, 18 maja 2016

Wsiadaj bracie, dalej, hop!

- Ty jeszcze to piszesz? - zapytał zdziwiony Marcin. - Nie wiem, bo nie czytam...
Piszę, głównie w głowie przed snem, a później zapominam o genialnych tematach na wpisy, a niektóre pewnie mogłyby przynieść mi sławę, pieniądze i Pulitzera. Szkoda, że mózg podczas conocnego sortowania danych i formatowania dysków nie usuwa niepotrzebnych stresów tylko moje zgrabnie ułożone zdania.

Maj. Wielkimi krokami zbliżam się do wejścia do Klubu 27. Maj kiedyś kojarzył mi się tylko i wyłącznie z samymi pozytywnymi rzeczami, imprezą trwającą od majówki aż do końca czerwca, tak się składało, że nie było tygodnia bez czyichś urodzin. Od zeszłego roku w moje urodziny przypada teraz smutna rocznica.

Rok temu również w moje urodziny ostatni raz jechałem stopem. Autostopem. Jeżdżenie na okazję jest moją ulubioną formą przemieszczania się na dalszych odległościach, drugi jest PKS. Siedzę w różnych autostopowych grupach na fejsbuku, tak paczę i się dziwię. Jaka to nieporadność wstępuje w ludzi wraz z rozwojem technologicznym. Na najpopularniejszej grupie w której jestem przynajmniej kilka razy dziennie pada pytanie, gdzie stanąć żeby złapać coś najszybciej, jak stać, jak machać. W sumie trochę to rozumiem, może ktoś dopiero zaczyna i nie umie autostopu. Ale pamiętam też swoje początki.

Pierwszą okazję złapałem we wczesnym gimnazjum, ze wsi do pobliskiego miasta, była zima, a ja pojechałem do sklepu zoologicznego i kupiłem dwa skalary do akwarium, wróciłem z nimi za pazuchą. Do miasta dojechałem za jednym razem, wracałem czterema samochodami. I nawet stres, zima, ryby nie sprawiły, że żałowałem, od razu połknąłem bakcyla. W domu powiedziałem, że po lekcjach pomagałem koledze z chemią, zwiększenia obsady akwarium nikt nie zauważył. Później takich krótkodystansowych podróży były niezliczone ilości. Pierwszy raz w dalszą podróż wybrałem się chyba już jako pełnoletni obywatel. Całe 100 kilometrów w jedną stronę, na koncert Pidżamy Porno, bo jeszcze wtedy Grabaż był fajny. Wracaliśmy w nocy, pominę fakt, że nie znaliśmy miasta i po prostu szliśmy wzdłuż jakiejś drogi machając na samochody. Zatrzymała się tescowa ciężarówka, która jechała z dostawą do tegoż marketu. Wsiedliśmy, Tesco okazało się być za zakrętem, zawsze to 200 metrów. W końcu chyba szósty samochód dowiózł nas do celu. Takich mniejszych i większych krajowych wojaży było później oczywiście więcej.
Aż w końcu zaczęły się podróże zagramaniczne. Niestety nie zwiedziłem stopem całej Europy, połowy Afryki i nie dojechałem do Singapuru, ale praktycznie zjeździłem całą Rumunię wzdłuż i wszerz i dojechałem nad Morze Czarne w Bułgarii. I to były moje najlepsze podróże. Najfajniej było zawsze wtedy, kiedy kierowca nie mówił po angielsku, bardzo się starał po hiszpańsku (którego nie znam, tu puta madre!), nie rozumieliśmy się ni w ząb, ale każdy zawsze wiedział o co chodzi. Najmilej wspominam pewnego chłopaka, który zabrał nas z koleżanką z pobocza, po angielsku pięć słów na krzyż, nadrabia hiszpańskim (!), podróż upływa miło i przyjemnie, zawozi nas do swojego domu wysoko w górach, gdzie rodzice już zastawili stół mięsiwami wszelakiemi i rakiją, wieczorem zostałem porwany do lokalnego baru gdzie z lokalsami grałem w ping ponga i wszyscy stawiali mi piwo, a rano po śniadaniu nasz nowy kolega zabrał nas na wycieczkę w miejsce, które bardzo chciałem zobaczyć! Na czubek Trasy Transfogarskiej! Zdezelowane audi ledwo dało radę, ale udało się. Po wszystkim zostaliśmy odstawieni na pobocze i łapaliśmy dalej.




Piszę w liczbie mnogiej, bo zwykle staram się jeździć z kimś i na towarzysza zwalać obowiązek podtrzymywania rozmowy, bo ja wbrew pozorom jestem bardzo nieśmiały i małomówny w stosunku do obcych, a na dodatek jeśli ktoś mi nie przypadł do gustu, to za cholerę z nim o niczym nie porozmawiam. Sam w dalekich (kilkuset kilometrowych) trasach byłem kilka razy. A podejrzewam, że mój autostopowy licznik pokazuje dziesiątki tysięcy kilometrów, kiedyś chciałem to policzyć, ale pewnie większości krótkich tras nie pamiętam.
Zabawną historią było łapanie stopa gdzieś na przystanku autobusowym w Bułgarii, szło jakoś opornie, do tego zanosiło się na burzę. Do tego, żeby było ciekawiej postanowiła do nas dołączyć prostytutka. Nie ustalono kto komu podkradł miejscówkę, faktem jest, że jeżeli już się nam ktoś zatrzymał, to ona podbiegała pierwsza, czasem zadarła spódnicę, a samochody śpiesznie odjeżdżały. Staliśmy tak długo, aż jej się znudziło i sobie poszła. A stać można długo. Są w Polsce miejsca, gdzie wystarczy wystawić rękę, a zatrzymuje się pierwszy samochód, są miejsca, gdzie patrzą na ciebie jak na ulunga i nie wiedzą czemu pokazujesz im okejki (pozdrawiam Radom). Czasem stoi się w deszczu, czasem w skwarze, śniegu, trzaskającym mrozie, stoi się 5 godzin, stoi się tak długo, że trzeba się przespać na ławce w parku albo na stacji benzynowej. Stoi się tak długo, że z nudów się tańczy, zaczepia kierowców na stacji benzynowej. A jak się zaczepia kierowcę na niemieckich blachach, przypominając sobie słowa po niemiecku, a on do ciebie odpowiada po polsku, bo to Polak, to się można tak zdziwić, że się polskiego zapomina. A jak się już złapie i się jedzie, to można dostać obiad, piwo, fajki, a nawet pieniądze. Teraz polecę sztampą, ale najlepszym, co można dostać jest możliwość poznania fajnych ludzi, bo większość osób, które się zatrzymują to fajni, wyluzowani ludzie, często gęsto byli autostopowicze. Chociaż nigdy ich już nie spotkam, to zapadają w pamięć. O, właśnie sobie przypomniałem, że jechałem na stopa nawet z moją wtedy ponad osiemdziesięcioletnią babcią, kiedy moja Corsa się znowu rozkraczyła, 5 kilometrów, ale zawsze! Kto jechał stopem z własną babcią?
A piszę o tym ponieważ każda moja podróż była dość spontaniczna, nie planowana na długie tygodnie przed, po prostu albo wiedziałem skąd łapać, bo znałem okolice, albo jak nie znałem, to miałem ze sobą mapę miasta, albo sprawdzałem w internetach, starając się zapamiętać. Nigdy nie stałem na poboczu ze smartfonem i nie pisałem na autostopowych grupach płaczliwych postów o tym, że od 15 minut nie mogę niczego złapać, nie pytałem skąd łapać najlepiej/najszybciej, otwierałem mapę i sam ustalałem trasę, jeśli w jednym miejscu nie szło szedłem dalej, zawsze do przodu. Zrezygnować i zejść z pobocza zdarzyło mi się ze dwa razy, raz bo mi się kurewsko nie chciało i nie miałem ochoty jechać w obrane miejsce, a drugi bo chyba mróz i ciemno, a potrzeba też nie za wielka.
Tak więc jeśli jesteś autostopowiczem, albo planujesz jechać gdzieś na stopa sam ogarnij swoją podróż od początku. A ogarnianie to nie pytanie na forum, to odpalenie mapy (albo otworzenie takiej papierowej, one jeszcze istnieją!). Tak się zdobywa doświadczenie, a nauka na własnych błędach wnosi więcej niż randomowa wskazówka, która w końcu może być zła, bo to człowiek po drugiej stronie internetów.
Jazdę stopem polecam z całego serca! W Polsce biorą, czasem szybciej, czasem wolniej, ale biorą i wspominają karty autostopowicza. I nie łapcie na autostradzie!