sobota, 28 marca 2015

Papierosy i ich funkcje społeczno-kulturowe.


                Papierosy nie są niezdrowe. To palenie papierosów takie jest. Czyli jeden mit obalony już tak na wstępie, ech te walory edukacyjne. Będzie o papierosach, bo je tak lubię. Palić je lubię czyli się truć lubię. Tak, jestem uzależniony, nieważne, co mówię. Ale papierosy oprócz swojej oczywistej wady mają wiele pozytywnych zastosowań.

                Trick or treat, papieros albo wpierdol. Nie wiem czemu to przyszło mi pierwsze na myśl, nigdy się z taką sytuacją nie spotkałem, ale niech będzie. Idziesz sobie ciemną ulicą aż tu nagle staje przed tobą dwóch Rycerzy Ortalionu żądając myta w postaci szluga. A ty nie palisz, co gorsza nawet nie nosisz przy sobie fajek. No to klepanko. A z fajką może by się upiekło.
                Funkcja integracyjna. Każdy, kto pali a do tego pracuje lub przebywa z ludźmi wie, że przy papierosie na przerwie rozmawia się najmilej, i ile osób można poznać! Często są to bardzo powierzchowne znajomości ograniczone długością papierosa, ale można się dowiedzieć o człowieku wielu ciekawych rzeczy, poznać przyjaciela, ojej.



                W zależności od sytuacji papieros podnosi lub obniża ciśnienie, redukuje poziom wkurwu. Nie znam opinii lekarzy na ten temat, piszę z własnych obserwacji. Budzisz się rano, jesteś ledwo przytomny – papieros pozwala otworzyć oko trochę bardziej. Ktoś/coś wyprowadził cię z równowagi – papieros sprawia, że chociaż trochę się uspokajasz (może to przez regularną pracę płuc?).
                Przerwa na papierosa jako dodatkowa przerwa w pracy. Palacze często mają lepiej, bo wychodząc na dymka mogą sobie chwilę odsapnąć od wykonywanych obowiązków.
                Kawa plus papieros na lepszą perystaltykę jelit. I lepszą figurę. Nic tak nie oczyszcza organizmu ze zbędnych kilogramów jak kupa trzy razy dziennie. Codziennie. Można też poćwiczyć kondycję biegając, kiedy toaleta jest daleko.


                Można robić kółka z dymu. Albo wypuszczać dym nosem. Albo palić i nie wypuszczać z siebie dymu w ogóle – widziałem taki przypadek.



                Papierosy generują niekończące się pokłady pieniędzy, bo pieniądze na fajki zawsze są. Ciekawe. Nie paląc przez kilka tygodni (od czasu do czasu popalając) pieniędzy nie było. Z chęcią bym je zaoszczędził, albo wydał na coś innego, ale ich NIE BYŁO!



                Palenie zabija. A ja nienawidzę ludzi (jako ogółu) więc niech umierają (ja też umrę). Za dużo ludzi na Ziemi, za dużo złego robią planecie. Zdelegalizować ludzkość!

                Żeby nie było, nie polecam, nie zachęcam, to szkodzi, śmierdzi i dużo kosztuje. Bierzcie narkotyki.

Nie znam źródeł zdjęć, pochodzą z mojej zupy.
Cytat na wstępie ze Świetlickiego.

sobota, 21 marca 2015

Piękne panie na pierwszy dzień wiosny

                Wczoraj wieczorem w pijackim zwidzie urodził się pomysł na post. Po wytrzeźwieniu stwierdzam, że pomysł się nadaje więc tworzę. Dzisiaj potraktuję kilka kobiet dość przedmiotowo, chociaż pewnie same się na to wystawiają wyglądając tak, jak wyglądają. Miało być 5, ale mi się wyobraźnia zagalopowała. A więc:

TOP 7 TELEDYSKÓW RUCHAŁBY

Od razu na wstępie powiem, że pop nie jest moim ulubionym gatunkiem muzyki, tak się akurat złożyło, że większość prezentowanych tu pań tworzy w tym nurcie, ale chodzi o seks w teledyskach, nie o walory muzyczne.

7. Rokiczanka – Lipka

Jestem ze wsi i obnoszę się z tym kiedy tylko mogę! Wieś jest piękna, a panie w ludowych strojach to seksbomby. Szczególnie główna wokalistka Rokiczanki. Modelki Donatana wyglądają jak wyglądają, ale paniom z Lubartowa nie dorastają do pięt.

6. Agnieszka Chylińska – Nie mogę cię zapomnieć
I co, że Chylina poszła w dance? Ważne jak się zmieniła fizycznie. Wysoka, szczupła brunetka, zachrypnięty głos i dziary i ten sposób poruszania się! Na mnie działa.

5. Scarlett Johansson – Fallin Down

Ha! Pewnie nawet nie wiedzieliście, że Scarlett śpiewa. Hmm, może śpiew wybitny to nie jest. Znowu zapominam, że muzyką się nie zajmujemy. Za wiele w teledysku się nie dzieje, za wiele nie widać, Scarlett już mi się nie podoba tak jak kiedyś, ale z chęcią bym się z nią tym samochodem przejechał.

4. Ville Valo & Natalia Avelon – Summer Wine

Ile lat ma ten cover? Sześć? Więcej? To wciąż moja ulubiona piosenka, a Natalia w teledysku i filmie (Das Wilde Leben) to po prostu bogini! Tak wygląda mój typ kobiecej urody. Film niemiecki więc skąd tak piękna aktorka? Natalia jest Polką.

3. Brodka – Dancing Shoes

Piękna, drobna Monika. Wydaje się mega sympatyczna, młoda, ale z jajami. Na koncertach jej się oświadczam, ale chyba jeszcze mnie nie usłyszała.

2. Beyonce – Why don’t you love me?

Pin-up homemaker, fajnie się rusza, świetnie wygląda, taką w domu można by mieć.

1. Shakira – La tortura


Najpiękniejsza, najseksowniejsza, naj, naj, naj kobieta na świecie! Jak ją widzę, to mi się od razu gęba uśmiecha, do tego robi muzykę, od której dupa sama mi się kręci. Jak mi któraś pokroi cebulę tak jak w tym teledysku to porzucę swoje zasady małżeńsko-rozpłodowe. A w ogóle to Shakira jest tak zajebista, że przepaść między nią a miejscem drugim jest głęboka jak Rów Mariański. Ta twarz, te biodra! Cud z Kolumbii.

czwartek, 12 marca 2015

Krew się leje, paznokcie się łamią.

                Uwaga, będzie brutalnie i wulgarnie. Będzie bez skrupułów, zasad i z ciosami poniżej pasa. Będzie o Prawie Dżungli.
                W ogóle nie wiem dlaczego serii wpisów o grach nie rozpocząłem właśnie od tej, mojej ulubionej. To już ze 3 lata będzie odkąd spotkaliśmy się pierwszy raz i była to z pewnością miłość od pierwszego wejrzenia, chociaż na dzień dobry dostałem przez łeb.



                Prawo Dżungli, Jungle Speed, Totem – jak zwał, tak zwał – zasady są takie same. Im więcej osób tym lepiej. Gra składa się z talii kart i totemu (berła), drewnianego kloca, który stoi pomiędzy graczami. 104 karty w czterech kolorach rozdaje się równo pomiędzy wszystkich uczestników siedzących w kółku dookoła berła. Grę rozpoczyna osoba, która… widziała małpę jako ostatnia. Żywą, pluszową, w TV (nie, wredna koleżanka się nie liczy). I od tej pory każdy po kolei odsłania po jednej karcie, OD SIEBIE (ciężko to niektórym pojąć), czyli tak, aby to inni wcześniej ją zobaczyli, najlepiej robić to bardzo szybko. Odsłonięte karty układamy na kupce przed nami. I tak sobie odsłaniamy te karty aż na powierzchni płaskiej (taka jest najwygodniejsza, polecam) pojawią się dwie karty o takich samych symbolach. Trzeba uważać, bo czasem karty na pierwszy rzut oka wydają się identyczne, ale po głębszej analizie wraz z użyciem przyrządów geometrycznych okazuje się, że wcale tak nie jest. Ale wracając do sedna, osoby, które odsłoniły karty z takimi samymi symbolami przystępują do walki, czyli kto pierwszy złapie totem, ten wygrywa. Jego karty i karty przegranego wędrują do puli tego drugiego. Bo w grze chodzi o to, żeby pozbyć się kart. Złapanie totemu w praktyce nie bywa takie proste. Co wtedy, kiedy dwie osoby złapią za totem na raz? Zasady mówią, że wygrywa osoba, której większa powierzchnia dłoni dotyka berła, ale czytając dalej dowiadujemy się, że w sumie to zasad nie ma i róbta co chceta. A więc fight! Wyrywajcie, gryźcie, szczypcie, szarpcie, serio! Widziałem lejącą się krew, dziesięciominutowe tarzanie się po podłodze, łamiące się paznokcie, a jak pisałem we wstępie sam dostałem z impetem w czoło, drewnianym klockiem z kantami.


Oprócz kart z symbolami w talii znajdują się karty z trzema symbolami specjalnymi. Wydaje mi się, że nie ma sensu wklejać zdjęcia każdej po kolei więc tylko je opiszę. Jedna z nich (dwie strzałki w różnych kolorach) zmienia zasady z gry z figur na kolory, więc od tego momentu jeżeli na stole pojawią się karty w tym samym kolorze łapiemy totem. Taka zmiana trwa do pierwszego pojedynku, później wracają figury. Kolejna karta (dwie strzałki w tym samym kolorze z końcami zawiniętymi do środka) oznacza, że wszyscy na raz łapią za totem, a osoba, której się uda złapać oddaje swoje uciułane karty pod berło. Te trafiają do kolejnej przegranej osoby jako bonus. Trzecia, ostatnia karta specjalna (dwie strzałki w tym samym kolorze z końcami wywiniętymi na zewnątrz) oznacza, że wszyscy gracze na 1, 2, 3, trzy, czte-ry czy inną wyliczankę wykładają przed siebie po karcie, no i trzeba wszystko szybko ogarnąć wzrokiem.
A co jeśli się pomylę i złapię za totem, kiedy nie biorę udziału w pojedynku? Zbierasz wszystkie karty od uczestników, którzy zdążyli je już wyłożyć.
A co jeśli przewrócę totem? Zbierasz wszystkie karty od uczestników, którzy zdążyli je już wyłożyć.
A co jeśli przewrócę totem, kiedy biorę udział w pojedynku? Rzucasz się za nim i walczysz!
Zwycięzcą zostaje osoba, która jako pierwsza pozbędzie się wszystkich kart, zakrytych jak i odkrytych.



                Mam nadzieję, że w miarę jasno wyjaśniłem zasady. Chociaż one bardzo lubią ewoluować podczas gry, co też jest plusem Prawa Dżungli. Gra jest naprawdę bardzo emocjonująca i z boku musi fajnie wyglądać, bo na przykład często grając w barze ludzie lubią nas obserwować. Niestety często też ludzie, którzy jeszcze nigdy w to nie grali boją się dołączyć, bo niby trudne, bo się boję, ale jeśli dadzą się przekonać to wpadają! A i śmiesznie jest, bo często się mylą.

                Prawo Dżungli polecam tym, którzy chcą poćwiczyć refleks, wyżyć się lub po prostu spędzić zajebiście czas przy ciekawej grze.

Źródła zdjęć:
http://www.planszomania.pl/zrecznosciowe/716/Prawo-dzungli.html
http://www.sklep.zagrajsam.pl/gry-imprezowe/722-prawo-dzungli.html
http://splanszowani.pl/prawo-dzungli-po-trupach-celu/

środa, 4 marca 2015

Nie wiem, szukam, w różne drzwi pukam.

                Podobno istnieją ludzie, którzy nie lubią zmian. Dziwni to ludzie z mojego punktu widzenia, bo ja zmiany uwielbiam, a kiedy przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, a raczej dzieje się wciąż to samo, dążę do tego, żeby coś zmienić. Istnieje teoria, że życie człowieka zmienia się co siedem lat, bo obumierają komórki, bo jest to taki przedział czasu, że człowiek dorasta, staje się dorosły, odchowuje dzieci, etc. Ale to raczej takie zmiany, na które wpływu nie mamy. A i czas jest dość umowny. Teorii nie potwierdzili też amerykańscy naukowcy. Radzieccy uczeni też nie.
                I pewnie czasem w trakcie takich zmian zdarza się komuś zmienić miejsce zamieszkania. Wtedy trzeba poznawać okolicę od nowa, trzeba zacząć poznawać nowych ludzi i selekcjonować ich, a jeżeli jest się już osobą społeczną i w miarę rozrywkową trzeba sobie znaleźć nowy pub. Bo gdzieś trzeba wydawać pieniądze i dawać zarabiać 6zł/h studenciakom. Pewnie niektórzy (o ile czytają to jacyś moi znajomi) domyślili się już, że pisząc to płaczę z tęsknoty za lubelskim Opium Cafe i Czerwonym Pokojem, w którym śmierdzi kanalizacją.


                Tutaj moje wyznanie o tym, że zmiany uwielbiam trochę się mija z prawdą, bo jeżeli chodzi o kwestię barów staram się trzymać jednego, upatrzonego i starannie wybranego. Nie lubię chodzić do nowych barów, bo:
- nie wiem gdzie jest toaleta – a sprawa publicznych toalet jest i tak dla mnie tematem bardzo drażliwym, nie lubię pytać gdzie jest kibel i panicznie się boję, że mogę się zgubić i wyglądać jak idiota biegając po pomieszczeniach i zaglądając do stolików, bo z reguły światła są przygaszone, a widzenie po ciemku średnio mi idzie.
- nie znam „menu”, a piwo lubię, piję go dużo i chcę je mieć od razu, a nie studiować kartę/rozpiskę czy wypytywać barmana/kę o rodzaje i ceny, nawet w obcym sklepie potrafię spędzić 15 minut gapiąc się w lodówkę, nie mogąc się zdecydować.
- nie wiem na ile mogę sobie pozwolić – czy trzeba się pilnować, wypić jedno piwo, a najlepiej alkoholu nie pić i siedzieć przy kawie, czy jednak można zalać pałę, narzygać w kiblu i nie musieć się obawiać następnej wizyty.
- nie wiem czy nie zająłem komuś ulubionego miejsca do siedzenia, bo ja zwykle mam ulubione miejsce, domyślam się, że inni też mogą takie mieć. A mi jest zawsze przykro, kiedy ktoś siedzi „na moim”.
- ceny, to chyba logiczne, nie mam zamiaru zostawiać góry hajsu .
- wystrój i klimat oraz klientela, która uczęszcza do przybytku też muszą się znajdować w moich standardach, muzyka musi być w moim guście. Jeżeli chodzi o wystrój, to chyba im szpetniej tym lepiej. Albo im dziwniej tym lepiej.
 - i żeby obsługa była miła (pozdrawiam panie z Opium i stare panie z Billi (gdzie jesteście się pytam?)).

                Jak łatwo jest się pewnie domyśleć właśnie jestem na etapie kolejnych poszukiwań. Jeden faworyt już jest, hajs, menu, wystrój, lokalizacja i obsługa jest bardzo OK, ale myślę, że to jeszcze nie koniec szukania.

A żeby tytuł się zgadzał, Marysia na dzisiejsze popołudnie: