Pracuję sobie w pewnym miejscu z pewną osobą, która w hierarchii stoi szczebel wyżej ode mnie, a według samej siebie jest druga po bogach w każdym wyznaniu, odłamie i sekcie. Pierwsze miesiące współpracy były miłe, przyjemne, prawie sielanka. Do czasu kiedy powstał malutki problem. Ten malutki problem przez cały dzień chodził, narzekał, mruczał pod nosem i wszędzie widział źle lub wcale nie zrobione rzeczy, które czekały w kolejce "to do". Malutki problem tego dnia irytował wybitnie wszystkich, wszyscy siedzieli jak na bombie i czekali na wybuch. Niestety ja byłem tym, który zareagował. Zapytałem wprost, o chuj chodzi i gdzie leży problem, który najwidoczniej dla reszty jest niewidzialny? W odpowiedzi dowiedziałem się, że o nic nie chodzi, no ale, że sami nic nie potrafimy, ktoś musi to zrobić. Oczywiście pomrukiwania, pobąkiwania i teksty z dupy nie ustały, a wkurw z mojej strony narastał. Udałem się więc na szczyt drabiny zgłosić to, co ma miejsce z nadzieją na poprawę warunków pracy. Tak oto stałem się wrogiem publicznym numero uno, który obrabia dupę za plecami, bo jak coś się ma do powiedzenia, to powinno się to mówić w twarz. Nie żebym wcześniej nie próbował, nie? Od tej pory wszystko co złe jest moją winą, chociaż do wielu rzeczy nawet nie przyłożyłem reki, nie jest w zakresie moich obowiązków, nie było mnie w pracy, no ale na kogoś musi być. Zdążyłem się przyzwyczaić, zlewać, przytakiwać i się uśmiechać i tak sobie trwaliśmy. Do niedawna. A skąd "syndrom sztokholmski"? Bo pomimo tego wszystkiego (i jeszcze paru innych spraw) lubiłem swoją pracę, nie skręcało mnie na myśl, że znowu muszę tam iść i wysłuchiwać kolejnych absurdów, wbrew obiegowej opinii starałem się tak samo jak na początku.
Kilka dni temu zdałem sobie sprawę, że sprawy poszły trochę za daleko. Tak daleko, że można to śmiało nazwać mobbingiem. I już nawet pomijam groźby czy wulgarny język. Nowo zatrudniona pracownica pierwszego dnia pracy dostała za zadanie donoszenie na mnie. Luz, nikt nie wziął pod uwagę tego, że mogliśmy się wcześniej znać i informacje płyną w zupełnie odwrotnym kierunku.
Szukanie na mnie haka, patrzenie mi na ręce, wyszukiwanie zajęcia na siłę jest na porządku dziennym, odsuwa się mnie od pracy z nowymi pracownikami, tłumacząc to tym, ze wpoję im złe nawyki, a im opowiada się nieprawdziwe informacje na mój temat. Na nieszczęście nowi pracownicy, a wiem to od nich, cenią sobie pracę ze mną i jakoś niczego złego na mój temat nie potrafili mi powiedzieć. Za to wyższy szczebel uważa mnie za osobę toksyczną. Mało tego, wyższy szczebel zaczął mącić w relacji z moim przyjacielem, z którym mam przyjemność pracować, póki co rzekomo "obrabiam mu non stop dupę", czekam na więcej.
Mobbing oznacza działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników.
Ależ ja muszę być zły do szpiku kości i jaką frajdę musi mi sprawiać działanie na szkodę firmy i współpracowników. Jak mi się musi nudzić, że obmyślam plany jak coś popsuć. Szkoda tylko, że nie mam na to czasu ani ochoty. Ani nawet żadnego interesu. A teraz sprawdźmy jak szybko działa nasz donosiciel.