czwartek, 13 sierpnia 2015

Z poślizgiem - czyli relacja z urlopu

Uwaga, pierwszy raz piszę bez kawy i papierosa, nie wiem, co z tego wyjdzie. Ale będę się starał.
Miało być o moim urlopie zaraz po moim urlopie, ale niestety czas nie pozwolił na zdanie relacji zaraz po powrocie, dzisiaj mija dwa tygodnie od wyjazdu, mam nadzieję, że pamięć mnie nie zawiedzie. Pomimo trudności ze znalezieniem noclegu, kłód rzucanych pod nogi w postaci nagłych i nieprzemyślanych zmian grafiku udało mi się wyjechać na cztery dni na Mazury! Cztery dni!



Mazury jak Mazury, pewnie większość osób już tam była, dla mnie był to pierwszy raz. Po kilkugodzinnym poszukiwaniu kwatery udało nam się znaleźć przytulne piętro domu w malutkiej wsi, z której wszędzie jest blisko, z przemiłymi gospodarzami. I wtedy okazało się, że jest cholernie zimno. Pogoda dopisała dopiero ostatniego dnia i w efekcie leżąc nad jeziorem w Mikołajkach słońce zdążyło mnie spalić. Ogólnie rzecz biorąc nie jestem fanem pasywnego wypoczynku, leżenia plackiem czy odwiedzania kolejnej kawiarni z rzędu więc i tym razem starałem się zobaczyć jak najwięcej w okolicy. Uzbrojony w aparat, Katarzynę i kradzionego, niemieckiego Passata ruszyłem w drogę. Droga miała mnie zaprowadzić na Litwę, ale nie wyszło. Więc stanęło na zwiedzaniu zamków krzyżackich w Kętrzynie i Reszlu, sanktuarium w Świętej Lipce i Zamku Biskupów Warmińskich w Lidzbarku Warmińskim. Mazurki klimat próbowaliśmy złapać w Mrągowie, Rucianym-Nidzie i Mikołajkach. A z dziką naturą udało nam się obcować w Parku Dzikich Zwierząt w Kadzidłowie.
Zjeść też było trzeba. Jako że Mazury były mi krainą obcą z obcą kulturą i kuchnią, chciałem spróbować regionalnych specjałów. Dupy nie urwało. Zawiodło. Zapraszam więc do zapoznania się z recenzją czterech mazurskich restauracji, które odwiedziłem.








Dzień pierwszy. Ukta, restauracja Ukta Główna.
Byliśmy głodni, a ta restauracja była najbliżej miejsca zakotwiczenia. (Zupełnie nie rozumiem czemu domowe pierogi, serwowane z budki, która przypominała średniej jakości kurnik odpadły w głosowaniu). Lokal z zewnątrz nie odbiegał stylem od gospodarstw w okolicy. W środku za to było co najmniej dziwnie, ciemno i... orientalnie - przez obrazki wiszące na ścianach. W karcie również nie zabrakło orientu, bo obok dań mazurskich można było znaleźć coś z Indii czy Chin. Mój wybór padł (po tym, jak okazało się, że nie ma pierogów kresowych, i dobrze, bo ponoć są z kaszą) barszcz czerwony z kołdunami i rumsztyk. Kołdunów i rumsztyku nigdy nie jadłem. Śmiem twierdzić, że istnieje cień szans na to, że barszcz nie był z torebki, był całkiem smaczny. Kołduny za to musiały być z torebki. Farsz smakował jak w najtańszych mrożonych pierogach czy pyzach. Mięso oddzielone mechanicznie. Z ciekawością czekałem na rumsztyk, bo szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, co to jest. Okazał się kotletem mielonym. Całkiem dobry, ale wciąż mielony. Przynajmniej sycący. Całość bardzo średnia i śmiało stwierdzę, że tam nie wrócę, bo w okolicy jest wiele lepszych miejsc. Aha, ceny w stosunku do dań i całokształtu restauracji za wysokie. Słaba obsługa.

Dzień drugi. Mrągowo, Gościniec Molo.
Ogromny budynek. Pokoje gościnne i restauracja. Ładnie urządzona, piętrowa, wielkie drewniane meble. Zamawiamy, jako czekadełko na stół wjeżdża smalec, ogórki i chleb, bardzo fajnie. Zupy nie były ciekawe więc zdecydowałem się tylko na placek po mazursku, spodziewając się wszystkiego. No i dzięki temu nie zawiodłem się za bardzo. Placek po mazursku to najprościej rzecz ujmując placek po węgiersku, ale do tego z konserwowymi ogórkami w środku. I przypalonymi brzegami. Najeść się można, smaczne było. Ale czy mazurskie? I bez śmietany. Obsługa bardzo miła, cen nie pamiętam, ale nie było najgorzej. Polecam wszystkim, którzy są głodni, a nie mają ochoty na kolejną pizzę czy kebaba, których w okolicy nie brakuje.

Dzień trzeci. Kętrzyn, restauracja Zajazd pod Zamkiem.
Jak sama nazwa wskazuje, restauracja usadowiła się tuż pod kętrzyńskim zamkiem, więc na brak gości nie powinna narzekać. Szczególnie, że jak się okazało, restauracja przeszła kuchenne rewolucje Magdy G. Podpowiadało mi to, że będzie dobrze. Usiedliśmy w ogródku, pod drzewami, przy bardzo ładnych białych meblach, na kanapach z poduchami. Stoły były odrobinę za niskie, ale daliśmy radę. Na pierwszy ogień poszła zupa krem z białych ryb. Wyżej pisałem, że cała mazurska kuchnia dupy nie urwała. Za to to jedno danie urwało mi wszystko, 10/10, brawa! Biała jak śnieg, puszysta, pyszna, podana z grzanką z pastą rybną i polana olejem, którego smaku nie umiałem rozpoznać. Najlepsza zupa jaką kiedykolwiek jadłem (zaraz po mojej pomidorowej). Na drugie danie pierogi z dziczyzną. Bardzo dobre, dla mnie za słodkie, fanem dziczyzny nie jestem, jedząc oczami wyobraźni widziałem te zwierzęta z Kadzidłowa, ale zjadłem. Bardzo sycące. Ceny jak za takie miejsce i dania  - 12 zł zupa, 18 zł pierogi. POLECAM!

Dzień czwarty. Mikołajki, Tawerna pod Złamanym Pagajem.
Mikołajki to w ogóle temat na osobny artykuł, ale chyba mi się nie chce pisać od modzie "zdejmij koszulę, wywal brzuch i załóż złoty łańcuch na szyję, najgrubszy jaki masz". Ludzi chmara, ciężko gdziekolwiek usiąść, szczególnie grupą 11 osób. Ale trafiliśmy do tawerny, z widokiem na przystań, równie mocno obleganą jak inne sąsiednie restauracje. Wybór kolejny raz padł na zupę rybną, tym razem pikantną. Drugie dania to standardowe ryby mazurskie, ale patrząc na talerze innych jakoś nie miałem ochoty na kilogramy panierki więc wybrałem najzwyklejsze pierogi ruskie. Zupa pikantna była, ale lekko, czerwona, w zupie kawałki ryb, mniejsze, większe, z ośćmi, tłuszczem. Zupę dało się zjeść, była całkiem smaczna, pierogi dobre, ale podane z roszponką jako dekoracją. Przecież pierogi podaje się ze skwarkami i cebulką! Restauracja najdroższa z powyższych, ale to Mikołajki, lans, bauns i złote łańcuchy.

Wiecie, że bloger kulinarny (przynajmniej taki, z którym ja miałem do czynienia), może dostać 1800 zł plus darmowe żarcie, po to, żeby przyjść do knajpy i o niej napisać, niekoniecznie dobrze (czym się nie dziwię, bo nie było o czym pisać dobrze)? A mi nikt nie zapłacił, a chwalę! Taki ze mnie dobry bloger.

Wypad na Mazury był miłą chwilą relaksu i oddechu, niestety trzeba było wrócić do swojego małego piekiełka.


14 komentarzy:

  1. następnym razem pisz jednak z kawą i papierosem :P

    a na serio, uprzejmie zazdroszczę wyjazdu, nawet mimo tego, że to tylko 4 dni, nawet mimo tego, że nie dopisała pogoda, nawet mimo tego, że kuchnia mazurska nie powala. na Mazurach do tej pory byłam tylko raz na festiwalu w Węgorzewie więc nie zobaczyłam zbyt wiele. i zbyt wiele nie zjadłam, bo jechałam tam na jeden dzień a finalnie zostałam na trzy. i byłam zdana na jedzenie od znajomego zespołu, który tam występował. w każdym razie pierogi absolutnie nie kojarzą mi się z Mazurami. ryby, zupa rybna i wszelkie rybne wariacje, owszem, ale pierogi... pierogi są takie uniwersalne i pierogi wybieram wtedy kiedy naprawdę, naprawdę nic innego nie ma do jedzenia.

    szkoda, że nie lubię jakoś specjalnie jedzenia, może sprawdziłabym się jako kulinarny bloger. i może wreszcie żyłabym jako ten pączek w maśle ze swojego marnego pisania o kartkach i podróżach raz na ruski rok :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego w ostatniej knajpie zjadłem ruskie, nie było wyboru. Te kresowe wydawały się lokalne, były też jakieś mazurskie, ale takich też akuratnie nie było.

      Usuń
    2. z kaszą gryczaną to dla mnie jest pieróg biłgorajski a nie mazurski. a pewnie w jeszcze innych regionach coś się podobnego trafi. ale jak nie ma co jeść to się je co jest. w takich chwilach nawet ja biorę to w czym jest znienawidzona przeze mnie cebula.

      Usuń
    3. a pierog bilgorajski to nie cos innego? w sensie ze ala calzone? mnie sie tak kojarzy.

      Usuń
    4. tak, tak, coś typu calzone, co nie zmienia faktu, że to chyba jedyny pieróg z kaszą gryczaną, który toleruję. takie zwykłe... nie wiem, nie pasuje mi to połączenie.

      i dlaczego ja ciągle piszę o jedzeniu?! nie dość, że marny ze mnie konsument to miałam się wziąć w końcu za zdrowe odżywianie a zamiast tego jak nie zapiekanki to pierogi biłgorajskie :D

      Usuń
    5. Widocznie doceniasz i lubisz jedzenie, skoro potrafisz o nim rozmawiać więckonsument nie taki marny ;)

      Usuń
  2. Jaroszu Dawidzie przesympatyczny.
    Właśnie odkurzałem kradzionego passata z Twojego mazurskiego półpaścca. Wredny był taki zawzięty i dlatego wisisz mi 1,50€ puls prawego bicepsa puls 0,75 litra potu.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Ma naszej uwielbianej Ka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzie mi tu z nazwiskami na anonimowym blogu wyjeżdża? Co to za germańskie zwyczaje? Podaj numer konta, zrekompensuję ;)

      Usuń
  3. Przecież niespecjalnie. Wszedłem na instagram a tam po imieniu i nazwisku jesteś nazwany więc mi się pokiełbasiło. 0032470882 ksk weilburg. Co z bicepsem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnym razem, kiedy ukradniemy passata, będziesz odkurzał lewą ręką, proporcje zostaną zachowane.

      Usuń
  4. Meduza przeczytała notkę. Zarejestrowała BOCIANA. Wyłączyła myślenie "BOOOOCIEK! BOOOOOCIUŚ!" Jak ja dawno Seksmisji nie oglądałam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja cyba jeszcze dawniej, nie kojarzę bociusia.

      Usuń
  5. Nigdy nie byłam na Mazurach, chyba że jakimś cudem zahaczyliśmy tam w drodze na Litwę, choć wydaje mi się, że niestety nie. Chętnie zobaczyłabym mazurskie jeziora, pojadła lokalnej kuchni czy zakupiła pocztówki. Chętnie zjadłabym zupę krem z białych ryb, bo to chyba jedyna potrawa, którą chciałabym naprawdę spróbować. Inne albo mnie nie obchodzą, albo już je jadłam. Zdecydowanie wolę pierogi niż kebaba czy pizzę, dlatego pewnie szukałabym takiej knajpy, w której by one były. Słyszałam, że Mikołajki są straszne... jednak chętnie przeczytałabym o Twoich historiach i uwagach odnośnie tego miasta w innym poście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to o Mikolajkach nic wiecej napisac nie moge. Pol dnia na plazy, chwila w knajpie. a obserwacje zdobyte w drodze z jednego do drugiego miejsca. w sumie to jak ktos lubi cisze i spokoj powinien omijac to miasto.

      Usuń