Podobno
istnieją ludzie, którzy nie lubią zmian. Dziwni to ludzie z mojego punktu
widzenia, bo ja zmiany uwielbiam, a kiedy przez dłuższą chwilę nic się nie
dzieje, a raczej dzieje się wciąż to samo, dążę do tego, żeby coś zmienić.
Istnieje teoria, że życie człowieka zmienia się co siedem lat, bo obumierają
komórki, bo jest to taki przedział czasu, że człowiek dorasta, staje się dorosły,
odchowuje dzieci, etc. Ale to raczej takie zmiany, na które wpływu nie mamy. A
i czas jest dość umowny. Teorii nie potwierdzili też amerykańscy naukowcy.
Radzieccy uczeni też nie.
I
pewnie czasem w trakcie takich zmian zdarza się komuś zmienić miejsce zamieszkania.
Wtedy trzeba poznawać okolicę od nowa, trzeba zacząć poznawać nowych ludzi i
selekcjonować ich, a jeżeli jest się już osobą społeczną i w miarę rozrywkową
trzeba sobie znaleźć nowy pub. Bo gdzieś trzeba wydawać pieniądze i dawać
zarabiać 6zł/h studenciakom. Pewnie niektórzy (o ile czytają to jacyś moi
znajomi) domyślili się już, że pisząc to płaczę z tęsknoty za lubelskim Opium
Cafe i Czerwonym Pokojem, w którym śmierdzi kanalizacją.
Tutaj
moje wyznanie o tym, że zmiany uwielbiam trochę się mija z prawdą, bo jeżeli
chodzi o kwestię barów staram się trzymać jednego, upatrzonego i starannie
wybranego. Nie lubię chodzić do nowych barów, bo:
- nie wiem gdzie jest toaleta – a sprawa publicznych toalet
jest i tak dla mnie tematem bardzo drażliwym, nie lubię pytać gdzie jest kibel
i panicznie się boję, że mogę się zgubić i wyglądać jak idiota biegając po
pomieszczeniach i zaglądając do stolików, bo z reguły światła są przygaszone, a
widzenie po ciemku średnio mi idzie.
- nie znam „menu”, a piwo lubię, piję go dużo i chcę je mieć
od razu, a nie studiować kartę/rozpiskę czy wypytywać barmana/kę o rodzaje i
ceny, nawet w obcym sklepie potrafię spędzić 15 minut gapiąc się w lodówkę, nie
mogąc się zdecydować.
- nie wiem na ile mogę sobie pozwolić – czy trzeba się
pilnować, wypić jedno piwo, a najlepiej alkoholu nie pić i siedzieć przy kawie,
czy jednak można zalać pałę, narzygać w kiblu i nie musieć się obawiać następnej
wizyty.
- nie wiem czy nie zająłem komuś ulubionego miejsca do
siedzenia, bo ja zwykle mam ulubione miejsce, domyślam się, że inni też mogą takie
mieć. A mi jest zawsze przykro, kiedy ktoś siedzi „na moim”.
- ceny, to chyba logiczne, nie mam zamiaru zostawiać góry
hajsu .
- wystrój i klimat oraz klientela, która uczęszcza do
przybytku też muszą się znajdować w moich standardach, muzyka musi być w moim
guście. Jeżeli chodzi o wystrój, to chyba im szpetniej tym lepiej. Albo im
dziwniej tym lepiej.
- i żeby obsługa była
miła (pozdrawiam panie z Opium i stare panie z Billi (gdzie jesteście się
pytam?)).
Jak
łatwo jest się pewnie domyśleć właśnie jestem na etapie kolejnych poszukiwań.
Jeden faworyt już jest, hajs, menu, wystrój, lokalizacja i obsługa jest bardzo
OK, ale myślę, że to jeszcze nie koniec szukania.
A żeby tytuł się zgadzał, Marysia na dzisiejsze popołudnie:
Ja też mam swoje ulubione miejsce w lokalu i zawsze jestem zniesmaczona kiedy jest ono zajęte :p
OdpowiedzUsuń