poniedziałek, 5 października 2015

Płock żąda dostępu do morza!

Jestem typem muzycznego zbieracza. Znaczy to tyle, że odkąd słucham muzyki wszystko skrupulatnie zachowuję i od lat słucham tego samego, dodając oczywiście z biegiem czasu do playlisty nowe znaleziska.
Tak oto od lat w moich zbiorach znaleźć można Lao Che, które śmiało mogę nazwać (aktualnie) moim ulubionym polskim zespołem. Dlaczego? Bo jest zajebisty - po prostu. Teksty (o czym już nieraz wspominałem) są momentami wręcz genialne, oryginalna muzyka i świetne koncerty, a byłem na wielu.



Zaczęło się od ich drugiej płyty "Powstanie Warszawskie", bo jak większość moich znajomych przechodziłem rodzaj fascynacji II Wojną Światową, holokaustem, czytało się wiele książek, wspomnień więźniów, relacji dziadków. Płyta idealnie wpasowała się w ten klimat. I pomimo tego, że do końca nie potrafię określić czy powstańczy zryw w Warszawie był potrzebny czy nie, tak utwory z "Powstania Warszawskiego" pozwalają mi wyobrazić sobie tamte czasy, czuć, co czuli powstańcy.



Kolejny album "Gospel" jest zupełnie różny jeśli chodzi o tematykę utworów, jednakże muzyka i teksty ciągle stoją na najwyższym poziomie. Piosenki z "Gospel" przynajmniej mnie wydają się lekkie, pisane z przymrużeniem oka, pełne mistrzowskich metafor, lub opowiadające historie wprost. A tematami piosenek są kwestie religijne, możemy posłuchać o zerwaniu jabłka w raju, potopie i Arce Noego, poznać kawałek życia Jezusa, nazywanego Krystianem, lat trzydzieści trzy. A wszystko napisane w taki sposób, że chyba niemożna mówić o obrazie uczuć religijnych.



Czwarty krążek "Prąd stały / Prąd zmienny" (pozdro dla kumatych) jest chyba najmniej spójnym krążkiem Lao Che, każda piosenka z osobna jak zwykle na wysokim poziomie, ale brakuje im wspólnego mianownika, do czego zespół zdążył przyzwyczaić (albo ja go nie dostrzegam). na uwagę zasługuje z pewnością kawałek "Historia stworzenia Świata", świetnie opowiedziana przez Spiętego, fragment o dinozaurach jest moim ulubionym.



Przedostatnia jak dotąd płyta "Soundtrack" to ciągle zabawa słowem w tekstach, przy poprzedniej płycie można było zauważyć leciutki spadek formy, tutaj zespół wraca na swoje tory, chociaż spójności tekstów też już brak, pewnie Lao Che odeszło od tej konwencji. Utwór "Jestem psem" na żywo bardzo mi się podoba. Taki trochę hipnotyzujący.



O tegorocznym wydaniu "Dzieciom" jeszcze nie mogę się wypowiedzieć, jeszcze nie udało mi się go przesłuchać od deski do deski, wsłuchać i wyszukać perełek, póki co w głowie siedzi mi "Wojenka". Póki co mam jeden zarzut. Wielka szkoda, że Lao Che odeszło id konwencji w jakiej utrzymywali okładki swoich albumów, może były szare, bure i stonowane, ale łączyły się w całość. A tu nagle miś.



Nie wspominałem o pierwszym albumie Lao Che, "Gusłach", bo tak na dobrą sprawę przesłuchuję go właśnie (świadomie) może trzeci raz. Kiedyś strasznie się do niego zraziłem, już nawet nie wiem czemu i traktowałem po macoszemu. Jedno muszę stwierdzić, czuć ducha przeszłości, bardziej odległej niż Powstanie Warszawskie, w końcu śpiewają o gusłach.

Z tego miejsca bardzo, ale to bardzo chciałbym polecić zapoznanie się z dorobkiem Lao Che, bo to co nam serwują, to zwykle bardzo ciekawie i oryginalnie opowiadane historie ze świetną muzyką, gitary, perkusja i elektronika współbrzmią ze sobą idealnie.