Trzeba zacząć od przypomnienia, że pochodzę z Podkarpacia. Od razu mówię, że z okien nie widzę Bieszczadów, nie mam góralskiej chatki, narty to śmierć i nie wypalam węgla drzewnego. O Podkarpaciu mówię tu w sensie administracyjnym, bo mieszkałem na jego północnych rubieżach skąd bliżej np. w Góry Świętokrzyskie, a jak się pójdzie na obrzeża wsi, to ładnie widać sandomierskie wzgórza. Historycznie są to tereny Małopolski.
Od kiedy opuściłem ojcowiznę, zacząłem wychodzić na zewnątrz. Wcześniej wychodziłem NA POLE! Tak, teraz 3/4 Polski zaczęło się śmiać, ale ja wychodzę z dworu NA POLE doglądać parobków, a nie NA DWÓR patrzeć jak się szlachta bawi. Mieszkałem w kilku miejscach, z ludźmi z wielu zakątków kraju, każdy mówił po swojemu, ale tylko wychodzenie na pole wzbudzało śmiech. Wyjście na dwór przez gardło mi przejść nie chce więc wychodzę na zewnątrz, oszczędzając tym powodu do śmiechu.
Mieszkamy w dość dużym kraju, którego poszczególne krainy mają swoje historie więc wcale nie dziwi mnie różnorodność językowa, jestem wręcz fanem gwar i dialektów, uwielbiam słuchać języka śląskiego, którego chciałbym się nauczyć, chciałbym mówić gwarą lasowiacką, którą mówili jeszcze moi dziadkowie. I żeby to nie było śmieszne.
Ale przyznam się szczerze, że sam śmieję się z innych, a może śmiałem, bo zacząłem to doceniać. Najbardziej bawiły mnie niektóre formy w Lublinie gdzie brat był brejdakiem, człowiek człeniem, pieniądze sarą, chociaż tu akurat zastanawiam się czy jest to nowomowa. Aczkolwiek, co bawiło mnie najbardziej w gwarze lubelskiej to "wychódź", "wchódź" i pochodne oraz "aby" zamiast "tylko". Udało mi się nawet ułożyć zdanie całkowicie po lubelsku: brejdak, człeniu aby wychódź, co można przetłumaczyć na: brat, człowieku, tylko wyjdź. U mieszkańców Podlasia natomiast bawi mnie to, że robią oni coś dla kogoś nie komuś, mówią coś dla kogoś, podają coś dla kogoś, np. "Podaj tę książkę dla Ani", co reszta kraju może odebrać jako "podaj tę książkę, która jest [kupiona] dla Ani", a chodzi o "podaj Ani tę książkę". Na Mazowszu (chociaż ciężko ten tygiel Mazowszem nazwać), a raczej u ludzi z Mazowsza wielu różnic nie słyszę (oni dają cukier do mizerii!!!), oprócz tego, że jedzą przez dwa "j", jjadłem, jjesz to?, będę jjadł. I to nie tylko moja opinia. A na Kujawach mówią "jo" :)
I mam taki mały apel, doceńmy te małe różnice, jest to przecież element kultury i historii, że nie zostaliśmy zunifikowani, przysłuchajcie się dziadkom czy starszym sąsiadom, ba! sami zacznijmy znów mówić gwarami! Pozwólcie mi wychodzić NA POLE!
Hehe on mówi że wychodzi na pole zamiast na dwór, he he :D
OdpowiedzUsuńJa zawsze wychodziłam na dwór, a jak poszłam na studia do Łodzi to większość osób nie wiedziała o co chodzi, bo u nich mówiło się, że wychodzi się na zewnątrz. O wychodzeniu na pole nigdy nie słyszałam :D także co część Polski, to inaczej. Jednak je doceniam bo te różnice są czasem śmieszne i do tego unikatowe :)
OdpowiedzUsuń