To nie jest mój prezydent.
Nie brałem też udziału w wyborach prezydenckich, bo żaden z
kandydatów nie był mój. A na fatygowanie się żeby podbić frekwencję i oddać
nieważny głos jestem zbyt leniwy. No ale
naród wybrał za mnie. Aha, zauważyłem, że w każdej dyskusji na temat polityki racja
drugiej strony jest zawsze prawdziwsza, lepsza i w ogóle jedyna słuszna więc to
tylko moje przemyślenia, z nikim nie mam zamiaru dyskutować, bo i tak do
niczego nie dojdziemy.
Andrzej Duda nie jest moim prezydentem ponieważ wywodzi się
z partii, która wywołuje u mnie obrzydzenie i cholernie się jej boję. Czołowe
twarze tej partii to w moim odczuciu ludzie z wielkimi problemami psychicznymi,
narwańcy, ludzie nieobliczalni w swoich poglądach i decyzjach. Prezydent-elekt
ma podobno zawiesić członkostwo w PiS, no ale poglądów raczej nie zmieni.
Smutne jest to, że choćby starał się jak mógł, jest i będzie postrzegany jako
marionetka prezesa PiSu, a ta relacja bardzo kojarzy mi się z tym kiedy w Rosji
prezydentem był Miedwiediew a premierem Putin. Z resztą doszły mnie słuchy, że
prezes Kaczyński będzie ubiegał się (znowu!) o stanowisko premiera. Boję się,
że kościół będzie miał do powiedzenia jeszcze więcej. Polska jest krajem
świeckim, nic to, że mamy aż tylu katolików, niech sobie będą, ale kościół
katolicki to i tak już państwo w państwie, które zajmuje się wszystkim innym
niż tym, czym powinno najbardziej. Zawierzanie przez prezesa PiSu nowego prezydenta Metce Boskiej na Jasnej Górze trochę bawi a trochę przeraża. Boję się, że będziemy się cofać i oddalać od
Zachodu, bo szło nam przecież całkiem nieźle. Nikt mi nie wmówi, że do tej pory gospodarka leżała i kwiczała,
jesteśmy w G6 i powinnyśmy być w G20. Pieniądze na obietnice muszą się znaleźć,
a że dodrukować nie można, komuś trzeba będzie zabrać. Można poruszyć jeszcze
kwestie in vitro, antykoncepcji, aborcji, eutanazji, związków partnerskich czy
jednopłciowych, edukacji, służby zdrowia, partia, z ramienia której startował
Duda ma na ten temat przerażające poglądy. Boję się jeszcze wielu rzeczy ale
strasznie nieprzyjemnie mi się pisze na ten temat. Szczególnie, kiedy nie chce
się nikogo urazić, wywołać gównoburzy albo zrazić do siebie kogoś.
Mam wielką nadzieję, że moje obawy się nie potwierdzą, że
Duda będzie fajnym prezydentem, że będzie słuchał narodu, że wojna
polsko-polska się skończy, że kierunek rozwoju Polski się nie zmieni, że za
jakiś czas będę mógł powiedzieć, że żałuję, że nie dostał mojego głosu, bo jest
tego wart, że jest moim prezydentem. W końcu jest młodym facetem i młodzi
ludzie na niego głosowali. Teraz pozostaje czekać i obserwować.
Poruszę też sprawę frekwencji i pewnego pomysłu. Mianowicie
od czasu do czasu słyszę głosy, że pójście do urn powinno być obowiązkowe, a
nie spełnienie swojego obowiązku byłoby karane mandatem. Ok, ale co to zmieni?
Wymusza to na mnie oddanie głosu na kogoś, na kogo głosować nie chcę lub
oddanie głosu nieważnego o ile nikt mi nie będzie zaglądał w kartę. Co z tego,
że głosować pójdzie sto procent upoważnionych, kiedy tylko połowa zaznaczy
swojego kandydata? Mielibyśmy głosować przy kimś na zwór Komisji Kontroli Gier
i Zakładów?
No i najciekawsze dla mnie, jak mnie zaszufladkowano. O
polityce nie rozmawiam prawie wcale, zwykle wyrażę jakieś zdanie, aluzję, na
pewno nie robię tego z obcymi osobami, kiedy dyskusja toczy się w większym
gronie milczę. Na podstawie tych strzępków zostałem zakwalifikowany jako
wyznawca wręcz jednej z partii i jednego z kandydatów na prezydenta. A w tym
momencie w tym kraju nie ma ŻADNEJ partii, z którą bym się identyfikował
(kiedyś owszem, miałem taką) i jak pisałem na początku nie miałem też kandydata
na prezydenta kraju, w którym przyszło mi żyć.